byle sie dzialo

tesknie za czasami, kiedy potrzeba byla matka wynalazku. patrze ze zdziwieniem na innowacje, ktore maja miejsce w moim otoczeniu i jestem zniesmaczona. wiekszosc tych innowacji jest robiona po to, zeby bylo innowacyjnie, zeby mozna bylo wstawic posta na LinkedIn, ze znow sie cos zmienilo. nie wazne, ze na gorzej. kasa idzie na te innowacje, z ktorych wiele jest kompletnie niepotrzebnych.

wczoraj robilam ostatnie analizy statystyczne do artykulu. ciagle wyskakiwal mi error, program sie zawieszal, a nawet kilka razu automatycznie sie wylaczyl. myslalam, ze ja gdzies robie blad, wiec najpierw poprawialam model. w koncu doszlam do wniosku, ze moj (nowy!!!) stacjonarny komputer jest za slaby na model, ktory zamierzalam uzyc. przenioslam sie na prywatnego laptopa, i od razu analizy poszly gladko. tylko ze na laptopie ekran jest maly i nie wszystkie dane i tabelki, ktore musze jednoczesnie widziec, sie mieszcza… popoludnie spedzilam wiec na kolanach, na zabawie w kabelki: ktory kabelek, gdzie podlaczyc, zeby ekran laptopa przeniesc na dwa ekrany, ktore oryginalnie podlaczone sa do mojego stacjonarnego komputera, zeby baza danych zostala na serwerze szpitalnym, ale analizy plynely przez mojego laptopa. a potem, po zakonczeniu analiz, zeby ta cala akrobatyke odwrocic. nie mam cierpliwosci do ekranow, kabli i wolnych komputerow. analizy i zabawe z kabelkami i ekranami skonczylam tuz przed polnoca. moje pliki otwieraly sie szybciej 20 lat temu… bo nie byly zalezne od e-cloudow.

zlepki wiadomosci

gdy dostalismy wiadomosc o przyznaniu granta, luby pogratulowal mi bardzo przyziemnie: no to teraz dopiero sie zacznie… tak, wiem. przedsmak tego co sie bedzie dzialo mialam juz podczas pisania grantu. a teraz sie zaczely polityczne przepychanki o stery, o kase, o honory, o doktoranta. no coz, bede walczyc. to moj grant.

ludzie mi gratuluja i mowia: no to hop, kolejny szczebel kariery akademickiej. i sa w szoku, gdy mowie, ze mozliwe, ze kilka miesiecy bede ”bezdomna” na polu naukowym, bo obecny ordynator chce sie mnie pozbyc. po tym jak moja szefowa zrezygnowala z funkcji, ordynator robi wszystko, zeby oddac mnie chirurgii. ja przeciwko chirurgii nic nie mam, ale chirurgia nie ma dla mnie kasy. ich problem. zwolnic mnie nie moga. jednak sytuacja, w ktorej jestem ludziom sie w glowie nie miesci. ja tylko mowie: co cie nie zabije, to cie wzmocni. tak, ta sytuacja bardzo mnie zmienila. niekoniecznie na lepsze. z pewnoscia nabralam sily; dojrzalam.

zmarl kolega Jan. nie przezyl chemoterapii. byl zbyt slaby. bylam na jego ”pozegnaniu’. dziwnie mowic o takim pozegnaniu, zeby piekne, ale… bylo piekne. Dla mnie, wierzacej osoby, smutny byl brak wiary, nadzei rodziny Jana na to, ze go spotkaja w przyszlym zyciu. Ja jednak te nadzieje mam, bo modlilam sie za niego, gdy dowiedzialam sie, ze byl umierajacy. Spotkalam jego zone (rowniez rak z przerzutami; faza paliatywna), corki, ziecia, wnuki. Patrzylam na nich i zdumiewalo mnie to, ze tyle wiem o ludziach, ktorych pierwszy raz na oczy widzialam. Znalam ich bardzo dobrze z opowiadan Jana. Porozmawialam z zona Jana – Ty spedzalas z nim wiecej czasu niz ja, gdy pracowaliscie na chirurgii – powiedziala. Zgadza sie. Siedzielismy w jednym pokoju przez 8 lat. Jan pamietal, ktory ”numer kawy” pije, bo co rano mnie nia raczyl. Ja nigdy nie pamietalam i traz juz sie nie dowiem… tak to wszystko szybko pogalopowalo.

Bizon za miesiac zaczyna mature. ale to nie Bizonem sie przejmuje. przejmuje sie Szkrabem, ktory jest zagrozony z matematyki i fizyki. z przedmiotow, z ktorymi do tej pory nie mial problemow. i dlatego, ze problemow nie mial, to sobie je olal. latwo przyszlo, latwo odeszlo. nie tylko niedostateczne z tych przedmiotow mnie martwia, ale przede wszystkim jego arogancja: nie panikuj, przeciez poprawke zdam. jak zdasz czlowieku jak nic sie nie uczysz i caly rok masz w plecy….. rece mi opadaja. i tak sobie mysle, a moze dobrze by bylo, zeby nie zdal. moze w koncu poczulby konsekwencje swojego bimbania…. taka mnie zlosc ogarnia, jak o tym mysle. za latwo mu wszystko przychodzi. do tego… brak zadan domowych… slucham jak ludzie w Polsce sie ciesza z ”postepowej” ministry, ktora zapowiadala brak klasycznych zadan domowych i rece mi opadaja na te krotkowzrocznosc. bo u nas efekty juz widac. moi studenci nie maja podstawowej wiedzy, nie potrafia samodzielnie i krytycznie myslec , nie potrafia pisac. jedyne co potrafia, to uzywac internet…

zagwozdzki

jeszcze, gdy pisalam pisalam razem z kolega z Dublina nasz projekt, powiedzialam do lubego, ze az sie boje myslec, co sie bedzie dzialo, jesli my ten grant przypadkiem dostaniemy. luby, jako ze ma wieksze doswiadczenie z grantami niz ja, przytaknal, oj tak, prawdziwy stres zaczyna sie, jak juz sie tego granta dostanie. stres glownie z powodow politycznych.

pisze PR-owa notke na strone internetowa naszego szpitala, zeby ”pochwalic” sie naszym sukcesem. pisze naszym, ale tak naprawde sukses jest kolegi z Dublina i moj. Reszta zalogi srednio orientuje sie o czym tenze projekt jest. Jest jednak taka sprawa… jako ze ja zmienilam dyscypliny naukowe, nie mam zadnej publikacji naukowej na swoim koncie w tej nowej dyscyplinie. Dlatego projekt wyslalam na kolege, ktory ma bardzo bogate CV… oficjalnie wiec to moj kolega dostal tego granta. W naszej druzynie wszyscy, lacznie z tym kolega, ktorego dobre CV wykorzystalam, dobrze wiedza, kto ten projekt napisal i dostal. Zagwozdke wiec mam taka: jak napisac tekst, w ktorym wymieniam siebie jako lidera grupy, a jednoczesnie nie urazic kolegi, ktory teoretycznie dostal tenze projekt….i nie wsciec ordynatora z oddzialu tego kolegi, bo tenze ordynator bedzie chcial, zeby jego oddzial byl wymieniony jako pierwszy… pff. potrzebne jest salomonowe rozwiazanie. siedze i mysle.

Ku czemu zmierzamy?

Wydawaloby sie, ze im czlowiek starszy, tym bardziej odporny na zycie. A mnie zycie zaczyna coraz bardziej rozczarowywac. W sumie to ludzie, nie zycie.

Rece mi opadly, bo wlasnie dostalam zwrot deklaracji za dwa kongresy zagraniczne, wartosci 2/3 mojej pensji. Zadeklarowalam je w styczniu. Jest druga polowa marca, a ja dostaje wiadomosc, ze: koszty podrozy musze zadeklarowac pod zakladka ”A”, a koszty zapisu na konferencje” pod zakladna B, inne jeszcze koszty pod zakladka ”C”… 6x to samo, bo wszystko trzbea zrobic osobno dla obydwu konferencji. Tak, digitalizacja bardzo ulatwia nam zycie… zalezy komu. Podejrzewam, ze ta innowacja zostala wymyslona i zatwierdzona, przez kogos, kto sam konferencji nie deklaruje, bo albo na nie nie jezdzi albo ma do tego sekretarke. Jedyny plus tego taki, ze jeszcze znalazlam rachunek za innego rodzaju wydatki. Tylko, ze nie wiem, pod ktora zakladka mam to teraz zadeklarowac…

W sobote bylam na zebraniu rady diecezjalnej. juz drugi raz. wrocilam zniesmaczona. znow doswiadczylam zwyklego przerostu formy nad trescia. I zrozumialam, czemu zostalam zaproszona do bycia czlonkiem tejze rady. Powod podobny do naszych naukowych, gdy piszemy granty: ma byc roznorodnosc miedzynarodowa, plciowa i wiekowa. Swoim polskim pochodzeniem, byciem kobieta i jedna z najmlodszych uczestniczek tejze rady, swietnie poprawiam wizerunek tejze rady.

Rozczarowuja mnie tez najblizsi. Bizon za 3 miesiaca konczy 18 lat. Babcia, dziadek i wujek z Polski czuja sie zaproszeni i pytaja, kiedy maja sie stawic. Nie wiem. Bo w tym czasie sa mistrzostwa w pilce noznej i Bizon postanowil wybrac sie na nie z kolegami. Dla niego to wydarzenie jest wazniejsze niz to, ze rodzina chcicalby przyjechac. Dla mnie to egoizm i egocentyzm. Zycie sie toczy wokol mnie i moich potrzeb… tak wlasnie uczy swiat. To nie moj swiat.

Szkrab w zeszlym tygodniu skonczyl 16 lat. Zaprosil jednego kolege. Jednego. Co robili? To co zwykle: grali na playstation i jedli czipsy. Smuci mnie to. Teraz, kiedy jest mlody, pelen energii, kiedy rodzice mu wszystko finansuja, zamiast swietowac urodziny w gronie przyjaciol, pojsc na kregle czy do kina, on spedza urodziny w taki nudny sposob.

Szkrab pozyczyl moj rower, bo jemu zepsuly sie swiatla, a jechal z kolega na fitness i mial wrocic juz po ciemku. Dobrze, ze pomyslal, ze rower ode mnie pozyczyl, bo mandaty za jazde bez swiatelek do tanich nie naleza (no i kwestia bezpieczesntwa na drodze;)). Moj rower jest jednak przeznaczony dla mniejszej sily nog i lzejszej sylwetki. Zamiast sie obejsc z rowerem matki delikatnie, to cisnal tak mocno, ze tarcze na ktorym wisi lancuch sie zniszczyly (swoja droga, powinny byly byc naoiliwione…). skutek taki, ze jak jechalam pod gorke, lancuch slizgal sie po tych tarczach i rower przestal jechac. Jako, ze nie bylam swiadoma tej szkody a jechalam dosc szybko, zachowanie roweru zaskoczylo mnie, stracilam rownowage i sie wygrzmocilam. Znow kolano mam poharatane… to, ktore juz wczesniej ucierpialo, jak sie 15 lat temu jadac na rowerze po lodzie wygrzmocilam;)

Grypowe marudzenie

z zeszlym tygodniu zlapala mnie grypa. w sobote juz mialam sie lepiej. wstalam, nastawilam pralke, rozladowalam suszarke, zmywarke, wyprowadzilam psa… luby wstal i mowi: na podstawie stylu, w jakim chodzisz, wniskuje, ze jest ci lepiej. usmialam sie. no tak, rzeczywiscie, na ogol chodze jak perszing. ale sie przeliczylam, po poludniu okazalo sie, ze jednak jestem slaba i znow padlam z bolem glowy, goraczka i oslabieniem.

Dzis rano znow poczulam sie lepiej. pojecham oddac krew do badania, bo pomyslalam, ze jednak przebyta grypa wplywu na wyniki curkru czy tarczycy nie powinna miec. wrocilam do domu i padlam. i zaczelam marudzic. bo maialm tez dostac aparat do mierzenia akcji serca, ale zeby go dostac trzeba sie osobno umowic na odebranie takeigo aparatu. czyli tak: zeby oddac krew do badania, trzeba sie umowic on-line. zeby odebrac aparat, w tym samym miejscu, trzeba dzwonic. nienormalne. bede musiala wiec jeszcze raz tam jechac.

wnerwia mnie ta grypa, bo nie mam porzadnej goraczki, wiec sie to ciagnie, ciagnie, ciagnie… jak bym dostala goraczke, tak jak przed Bozym Narodzeniem, to 1-2 dni, czlowiek sie wypoci i krotko, ale intensywnie zawalczy z zaraza. A teraz tak cywieje juz 5-ty dzien. i doprowadza mnie to do szalu.

Poszla baba do lekarza

w 4 lata przytylam prawie 10kg. Ciagle zwalam to na hormony, ktore daja czadu, ale w pewnym momencie dotarlo do mnie, ze jestem chronicznie zmeczona, ciagle mi sie chce spac. obowiazki ciagne na sile, ”bo trzeba”, ale tak wlasciwie, to na nic nie mam ochoty. nawet wyjscie ze znajomymi traktuje jak obowiazek. dobrze, ze jeszcze spacery z psem sprawiaja mi przyjemnosc, to mam jakis ruch. a poza tym, czas najchetnie spedzam na kanapie. cos nie tak. w nocy budze sie ze sciskiem w klatce piersiowej i kolataniem serca. wydawalo mi sie, ze przez zmiane pracy, przez sytuacje z moja szefowa, przez granty… ciagle jakis tam stres sie czai. ale czy to rzeczywiscie stres? poprosilam o badanie krwi, tarczycy, serca. lekarka bardzo zdziwila sie moja waga. zaniepokoila kolataniem serca i uciskiem w klatce piersiowej. dostane holter. i zobaczymy, czy cos jest na rzeczy, czy to jednak psychika wysiada.

Takie poranne radosci

Spacery z psem nalaza do moich porannych radosci. Wiadomo, jak pada, to ta radosc sie troche kurczy, jak noc byla za krotka, tez ta radosc mniejsza, ale generalnie, bardzo lubie zaczynac dzien spacerem na swiezym powietrzu. Kilka lat temu nie uwierzylabym, gdyby ktos mi oznajmil, ze dreptanie z pieskiem o 7.00 moze byc przyjemne.

Wczoraj ide z psem, jestesmy juz blisko parku, a tu ambulans jedzie na syrenie. Nasz pies jak widzi kartke bez sygnalu, juz jest poddenerwowany (nie wiem, czy kolor mu nie odpowiada, czy laczy ja z sygnalem, ktory bolesnie penetruje jego psi mozdzek, czy ma jakis inny powod), a jak juz syrena jest wlaczona, bardzo sie stresuje. Dlatego, jak widze glosna, pedzaca w nasza strone karetke, biore psa jak najdalej od kraweznika, najlepiej w jakies krzaczory, jak sa, zatrzymuje sie, przytulam do nogi i trzymam reke przy uchu – w ten sposob jedno ucho jest przylozone do nogi, drugie zatkane moja reka i to jakos go uspokaja. Wiem, ze to takie troche ”overdone”, ale coz, czego czlowiek nie zrobi dla swojego kochanego pupila… nawet jesli jest to psi pupil. Wczoraj zrobilam to samo. Panowie z karetki mnie zszkolowali: wylaczyli na syrene – tylko na te chwile, gdy nas mijali!!! Najpierw myslalam, ze w ogole ja wylaczyli, ze beda sie gdzies w okolicy zatrzymywac, ale nie, pare metrow dalej, znow ja wsadzili. Taki maly gest, a ile znaczy dla panci pieska:) Takie gesty daja mi pozytywnego kopa na reszte dnia.

Dzis idziemy z psiskiem, jako ze piatek, to juz zmeczona jestem i najchetniej bym pospala dluzej – i w sumie pospalam: do 8.00! ale i tak, ide i ziewam… jada dwaj panowie na rowerach. w zyciu ich na oczy nie widzialam, a oni smieja sie i wolaja: goedemorgen!!! (dzien dobry). i znow, drobnostka, ale sie usmiechnelam;)

no i luby. siedzi na konferencji w Hiszpanii i marudzi – marudzi, bo musi dac prezentacje, a luby szolmenem nie jest, strasznie nie lubi publicznych wystapien. wiec ciagle marudzi. dzis rano pierwsza wiadomosc od lubego komentuje wczorajszy wieczorny obiad: byle jakie jedzenie, byle jaki serwis, niesmaczne piwo. Odpisalam mu zartobliwie: czy ty sie nie starzejesz, moj drogi? Na co luby opowiada: i jeszcze to:DDD no tak, starzejemy sie, nie da sie ukryc. Grunt, ze razem, w harmonii, jako team.

Nowa faza

Wspolpraca z panami, ktorych opisalam w poprzednim wpisie pokazuje mi, w jak innej funkcji znalazlam sie rok temu. Weszlam w kolejna faze zycia naukowego. Wczesniej to szef zalatwial konflikty. Teraz ja musze o wszystko walczyc. Z jednej strony jest to stresujace, z drugiej strony… lubie to. mam satysfakcje:D zwlaszcza, gdy panowie tancza jak im zagram.

interview przezylam. srednio nam poszlo. moglo byc gorzej, moglo byc lepiej. problem w tym, ze lokalny kolega nie do konca orientowal sie w tym, co napisalismy. nie dziwie sie, bo w grancie ani jedno slowo od niego nie pochodzi. grant napisalam z kolega z Dublina. a ten lokalny to taka ”dekoracja” – ma silne CV. no i podczas interview wyszlo szydlo z wora… lokalny kolega nie potrafil odpowiedziec na pytania komisji. a przeciez mogl grant przeczytac i wszystko by wiedzial. ratowalam sytuacje, odpowiedzialam na te pytania, ale teraz pytanie jest, czy komisja to uzna, czy powie, ze cos tu nie gra….

Po glowie chodzi mi juz nowy grant. Zaprosilam do wspolpracy… meza. Tak, z nim pojdzie mi latwiej:-)

**********

Po interview poszlam z kolega na kawe a potem wstapilam do katedry. Nie lubie katedr jako budowli – sa dla mnie za ciemne, ponure, za duze. Wiec nie poszlam w celu podziwiania; chcialam sie pomodlic. Odetchnac po stresie. Weszlam i cos mi nie gra. Szukam krzyza, oltarza… nie ma! no, znalazlam stolik przykryty obrusem. wsjo. Szukam lawki, w ktorej moglabym usiasc przodem do tego pseudooltarza. Lawki ustawione prostopadle do oltarza…. patrzylam na to wszystko z chyba niezbyt madrym wyrazem twarzy, bo podszedl do mnie przewodnik i powiedzial, ze jesli mam pytania, to z checia na nie odpowie. Wystrzelilam z grubej rury: szukam krzyza. Przewodnik sie usmiechnal i mowi: nie znajdziesz tu krzyza, bo to jest kosciol protestancki. Jak to, przeciez to jest katedra – zdziwilam sie. Ale prostestanci przejeli katedre w XVI wieku i usuneli wszystkie katolickie symbole. A lawki? – czemu tak dziwnie stoja? przeciez w kosciolach protestanckich tak nie stoja. A lawki stoja tak dziwnie, bo z tylu sa organy. I jak jest koncert, to ludzie chca patrzec na organy a nie na oltarz. I dlatego lawki tak postawiono, ze jak sie skreci glowe w lewo, to widzi sie oltarz, a jak w prawo, to widzi sie organy. Proste.

na ostrzu noza

w srode jade z kolega na interview polaczone z prezentacja – chodzi o duze pieniadze na badania naukowe. Kolaborator z Dublina nie moze przyjechac – cale szczescie, bo jego chaotyczne odpowiadanie na pytania raczej by nam zaszkodzilo niz pomoglo. Jest problem z prezentacja. Jako, ze kolega z Dublina jest w naszym projekcie odpowedzialny za myszy, a ja za pacjentow, to stwierdzilismy, ze podziemy sie robota tak jak przy grancie – on opisal myszy, a ja pacjentow, wspolnie splodzilismy kilka innych czesci, wiec i przy prezentacji to powinno bylo dzialac. Nie dziala. tak strasznie nie dziala, ze wczoraj powiedzialam do ”lokalnego” kolegi, z ktorym mam na to interview jechac, ze z taka prezentacja ja nigdzie nie jade. Ze w ogole mam dosc i mam ochote wystapic z tej grupy, ktora zlozyla wniosek o grant (nie moge, – jak wystapie, to przepadnie kasa;)). Postawilam sprawe na ostrzu noza, bo widze, ze panowie, lokalny i z Dublina, nie zdaja sobie sprawy jak w dzisiejszych czasach wyglada prezentacja. Ze nie jest to proza, ze dominuje symbolika kolorystyczna, piktogramy, schematy, ”customised presentatation” a nie ”copy-paste presentation”. Pisanie grantu nie kosztowalo mnie tyle nerwow, co 5-minutowa prezentacja!

Postawienie sprawy na ostrzu noza zadzialalo. Lokalny przekonal tego z Dublina, ze czips przygotowuje przezentacje tak, jak ona uwaza za sluszne. W miedzy czasie lokalny skontaktowal sie z moja szefowa, po tym jak przestalam odbierac od niego telefony – przestalam, bo jak mam przygotowac przezentacje, to sie musze nie niej skupic, a nie o pierdolach rozmawiac. Szefowa to w pelni rozumie. Zaprezentowalam jej dzis ”moja” wersje prezentacji, dostalam konkretny feedback, poprawilam, jutro napisze tekst lokalnemu koledze i zaczne sie przygotowywac do interview.