babiniec

z pracy nadal jestem zadowolona, ale zauwazam, sie babiniec mnie meczy. jest chaos, komunikacja z podtekstami, jakies dziwne humorki… koordynatorka naukowa, jedna wielka chodzaca niepewnosc, siedzi przy biurku obok i zamiast spytac wprost: czy moglabys dac za miesiac prezentacje, wysyla mi to pytanie e-mailem z szefowa w cc… odwrocilam sie i rzucilam: tak, moge dac prezentacje za miesiac. ciagle jakies niedomowienia, nieporozumienia, ty powiedzialas tak, ja zrozumialam tak… chcac niechcac slysze, ale trzymam sie od tego z daleka.

jesli chodzi o komunikacje, wolalam meskie klimaty na chirurgii: biale jest biale, czarne jest czarne, i wszystko jest jasne.

kleszcze

kiedy swinki lapaly w ogrodzie kleszcze, latwo je wyciagalam. z psem nie jest tak latwo – za silny i za madry / glupi – jak mnie zobaczyl z pesetka, zwial. przy nastepnym podejsciu straszyl warczeniem. w koncu sam sobie czesc kleszcza wygryzl, no i zaczelo sie zapalenie. podstepem ogladalam czy zmiana rosnie, ale pies nie glupi – ile razy za dlugo sie przygladalam, pokazywal kly. a zapalenie kwitlo. po kilku dniach pojechalam do weterynarza. co sie dzieje? – pyta. nie wiem jak mam ci to pokazac, bo pies mnie pogryzie. weterynarz wymyslil sposob, pokazalam wiec, gdzie i co. dostalismy lekarstwo przeciw kleszczom, antybiotyk i zaczelismy leczenie.

przy okazji wet powiedzial, ze straszny wysyp kleszczy, ze w tym tygodniu juz trzy zwierzaki operowal, bo tak sie kleszcze wgryzl, ze nie dalo sie go wykurzyc.

zegnaj Chanouk

wczoraj cieszylam sie wyjazdem na koncert a jednoczesnie zabolala mnie wiadomosc od trenerki naszego psiska – odwolala trening w sobote, bo w piatek rano uspili Chanouk, przepieknego owczarka szwajcarskiego, bialego wilka. przecudowna Chanouk, ktora asystowala mezowi naszej trenerki, gdy ten pelnil obowiazki konserwatora w psiej szkole. w sumie, to wygladali jak rodzina: Gerda (trenerka), jej maz i jego cien – Chanouk.

Chanouk miala 13 lat jak napisala Gerda – juz byla za slaba, zeby zyc. jeszcze kilka tygodni temu operowali jej lape. Gdy Gerda to powiedziala, skomentowalam: biedna Chanouk. Gerda sie rozesmiala: my biedni: jestesmy biedniejsi o ponad tysiac euro. No tak… psy kosztuja, a im starsze, tym wiecej kosztownych przypadlosci. Nikt sie nie spodziewal, ze tak szybko pozegnamy pieknego bialego wilka, tak spokojnego, opanowanego, kochanego.

Bedziemy za nia tesknic…

Punkowe wariactwo

wczoraj zaszalelismy z lubym na koncercie Offspring. az pod Bruksele pojchalismy, bo w Amsterdamie bilety szybciej sie wysprzedaly (jakies pol roku temu!). dzis w krzyzu mnie strzyka, ale wczoraj czulam sie jakbym miala 20-stke na karku;)

przed koncertem poszlismy do jakiegos baru na obiad. na stronie internetowej menu, a w knajpce… wlasciciel pyta: a na co macie ochote?:D moze na steka? – zasugerowal. Moze byc stek. Luby krwistego, ja niekrwistego. Piwko… wokol sami lokalni, atmosfera troche speluniarska. bylismy jednak zbyt zmeczeni, zeby szukac czegos lepszego. na dodatek, wszyscy tylko po francusku mowili… wiec musielismy z lubym szybko odswiezyc podstawowe zwroty, z ktorych dawno temu przepytywalismy chlopakow przed sprawdzianami.

dostalismy nasze steki, ziemniaczki, salate i…. niebo w gebie. dawno tak prostego a jednoczesnie smacznego obiadu nie jedlismy. w restauracjach zawsze jakies powydziwiane formy, smaki, przyprawy, a tu… zwykly stek, tylko posolony i popieprzony… ja, ktora za miesem nie przepadam spalaszowalam calego steka z wielka przyjemoscia.

tesciowie mieli przyjechac na noc, zeby czuwac nad bezpieczenstwem chlopakow. ale zlapali covida. z wielkim stresiorem, ale zgodzilam sie zostawc ich samych. dalam znac najblizszym sasiadom, ze chlopaki sa same, ze jakby sie palilo, to zeby zareagowali, i zeby o psie nie zapomnieli. i pojechalismy. chlopaki i pies przezyli. pies co prawda jakby obrazony… wkrotce sie odbrazi;)

przechytrzyc psa

podczas rannego spaceru psisko dorwalo w parku jakas stara kosc. to juz drugi raz. pierwszy bardzo odchorowal. kosc stara, obslizgla – az dziw, ze psi instynkt go od takiego swinstwa nie odrzucil. gdy dzis znow taka kosc dorwal, staralam sie mu ja zabrac. tylko ze jak zabrac psu kosc, zeby nie zostac pogryzionym.

probowalam patykiem mu z pyska wypchnac. nie dalo rady. patrzyl na mnie bykiem, a kosci nie puscil. probowalam na smaczki – myslalam: dam mu smaczka, to wypusci kosc, a ja go szybko od niej odciagne. gdzie tam, pies nie glupi. probowalam ”na inne psy” – normalnie na nie szczeka jak mu smaczkiem nie odwroce uwagi. ten myk tez sie wypalil. wlasciciele innych (juz znajomych) psow ze zdziwieniem musieli patrzec jak spokojnie przechodze z naszym psiskiem kolo ich czworonogow, bez zadnych akrobacji ze smaczkami.

plan c wypalil. ani na chwile nie pozowolilam psisku sie zatrzymac. szlismy prosto do domu, bez obwachiwania krzaczkow, bez zadych atrakcji. mielismy swoje cele – pies, zeby zjesc kosc, ja, zeby mu te kosc odebrac.

weszlismy do domu, ja bez zdjecia butow, kurtki skoczylam do lodowki i wyjelam… steka. krwistego steka, ktorego mialam zjesc na kolacje. pies w tym czasie juz sie ulozyl sie dywanie i mial zamiar delektowac sie koscia. kiedy mu pokazalam surowego steka zostawil kosc na dywanie i przybiegl do mnie. wyrzucilam steka do ogrodu, zamknelam za stekiem (i psem) drzwi i spokojnie wyrzucilam obslizgla, smierdzaca kosc do kosza. i zdezynfekowalam dywan. gdy pies wrocil, bardzo sie rozczarowal;) nawet zapachu po kosci mu nie zostawilam.

wygralam.

ide dalej…

szefowa zrezygnowala z bycia ”ordynatorka”. od dwoch tygodni jest w domu, pracuje zdalnie i tylko naukowo, bo jesli chodzi o jej relacje z innymi lekarzami – nie moze na nich patrzec. nikt nic z tego nie rozumie, lacznie z lekarzami, bo sie nie klocili, a tu nagle taka bomba.

wszscy pytaja, co ja na to. dopiero, co przyszlam, dopiero co zaczelam rozwijac linie naukowa, a tu szefowa odchodzi. a ja nic. ide dalej. mam stale zatrudnienie i nikt mi nic nie moze zrobic. tzn. moze… moze mi dac jasno do zrozumienia, ze moje badania nikogo nie interesuja. no coz, mnie interesuja. i moja szefowa. a szefowa ma dobre konekcje w roznych swiatkach, i medycznych, i naukowych, a to jest wazne dla mojej linii naukowej. wiec miewam sie swietnie. tym bardziej, ze szefowa ma kase, zeby mnie oplacic.

pracuje, pisze projekty, artykuly, prowadze studentow, wspolpracuje z innymi naukowcami i z zalem odkrywam, ile stracilam u bylego szefa. z zalem, bolem i czasami lzami przepracowuje jakas traume… ide z psem na spacer i placze. bo dopiero teraz widze jak bardzo toksyczna osoba byl mj byly szef. jaka bylam slepa. jak dalam sie wykorzystac. z jednej strony bardo duzo sie nauczylam. z drugiej strony, juz dawno temu powinnam byla sie postawic. czasami trzeba wyjsc z danego srodowiska, nabrac dystansu, zeby zobaczyc, w czym sie tkwilo.

nie wiem, jak skonczy sie moja przygoda na geriatrii. mam nadzieje, ze sie nie skonczy juz do emerytury. ale wiem, ze zakonczenie przygody z bylym szefem bylo jedna z najlepszych decyzji, jakie podjelam w zyciu. teraz czuje, ze zyje.

z bylym szefem mam regularny kontakt, bo mamy jeszcze jedna wspolna doktorantke. mam tez regularny kontakt z jego juniorami-naukowcami, ktorzy… regularnie dzwonia, zeby skonsultowac pomysly;) mowia, ze szef zakazal im kontaktow ze mna, ”bo czips ma nowa prace”. a do mnie byly szef mowi ” wiesz, ze jesli chodzi o wspolprace, to jestes zawsze mile widziana”. jasne… moim bylym studentom/doktorantom sluze rada, bo ich po prostu bardzo lubie, szanuje i jest mi ich szkoda, ze ich zostawilam. do bylego szefa… staram sie nie miec zalu.

babiniec

w piatek w poludnie plakala studentka – pocoachowalam ja, uspokoila sie, razem rozwiazalalysmy problem, dzis mi podziekowala za pomoc.

w piatek juz na zakonczenie tygodnia szefowa przyszla i ze lzami w oczach strescila mi jej relacje z innymi lekarzami z jej oddzialu – same baby, jest ciezko, emocjonalnie

dzis ide do sekretariatu, a tam sekretarka placze.

zwariowac mozna. na chirurgii tego nie bylo. czy dlatego, ze tam 99% to faceci? pewnie tak.

z szefowa umowilam sie na obiad za dwa tygodnie, zeby na spokojnie pogadac… od serca.

a tak przy okazji, to szefowa powiedziala mi, ze to, ze z mojego CV wyczytala, ze kilka lat spedzilam full time z dziecmi w domu bylo jednym z moich silnych punktow. bylam zdziwiona, bo ja wychodze z zalozenia, ze to slaby punkt w moim zawodowym zyciorysie. szefowa stwierdzila, ze do odwaznych swiat nalezy. madrych jest wielu, a odwaznych mniej. powiedziala, ze to, ze odwazylam sie na taki krok, a potem, pelna para wrocilam do swiata nauki jest w jej oczach nie lada wyczynem. ciekawe… nigdy tak na to nie patrzylam.

pierszy wyklad

jutro daje pierwszy wyklad na nowym polu ”ekspertyzy” – 3-miesiecznej ekspertyzy;)

dawno tak duzo czasu nie poswiecilam na przygotowanie wykladu;) ale oplacalo sie, bo sama duzo sie nauczylam sie podczas przygotowywania tego wykladu. tak to juz jest, ze jak chce sie kogos nauczac, to najpierw samemu trzeba temat doglebnie zrozumiec. a zeby zrozumiec, trzeba posiedziec i mozg pomeczyc. mam nadzieje, ze ta dosc intensywna nauka w moim srednim wieku, plus troj-jezycznosc uchronia mnie przed demencja;)

wykladac bede w duecie z szefowa – ona przedstawi kliniczny obraz delirium, ja patofizjologie. dziwne uczucie: z jednej strony czuje, ze adrenalina juz buzuje, z drugiej storny, uwielbiam to uczucie podekscytowania. takie moje bungy jumping;)

z kim sie zadajesz…

takim sie stajesz albo przynajmniej myslisz jak ta osoba. wczoraj razem z naukowcem z Irlandii walczylismy z abstractem do naszego grantu. ja napisalam, a on, jako native speaker, jeszcze go poprawil i martwil sie, ze abstract jest za dlugi. po calym weekendzie 12-godzinnej pracy, po poniedzialku, ktory zakonczylam pozno w nocy, nie myslalam juz zbytnio, co pisze i jak to formuluje. wyslalam wiec do Irlandczyka wiadomosc: don’t worry, the lenght is perfect. wyslalam i jednoczesnie pomyslalam: mam nadzieje, ze ten czlowiek, ktorego widzialam raz na zywo na oczy, nie bedzie mial takich skojarzen, jakie by mial moj prawie 15-letni syn.

dzis chcielismy jeszcze omowic ostatnie szczegoly via Teams, ale oczywiscie logowanie do Teams trwalo dluzej niz zwykle. napisalam wiec na whatsapie: I am coming! w ostatnim momencie zerflektowalam sie, ze nie brzmi to dobrze;) zmienilam na ”loggin in”.

dzis pol godziny przed deadlinem wyslalam grant. w naszej grupie jest 7 osob. tylko Irlandczyk sie zaagnazowal. sam przyznal, ze ten project bardzo go motywuje. pocilismy sie nad nim bardzo intensywnie, pocilismy, klocilismy, bo… nawet w nauce kazdy ma swoj smak, styl pisania, komunikacji, ilustrowania. najwiecej walczylismy o ilustracje: ja lubie miec przestrzen, on chcial wszystko ciasno stlamsic, zeby zyskac przestrzen na tekst.

mimo olbrzymiej presji, ktora sama sobie narzucilam, czulam olbrzymia satysfakcje z przebiegu tego calego procesu tworzenia. bardzo sie ciesze, ze zmienilam prace.

obok satysfakcji, byly wyrzuty sumienia – wobec rodziny. po porzucilam ich na tydzien; przez tydzien luby prowadzil dom, bo ja tylko spac przyjedzalam i psa wyprowadzalam rano. mysle, ze mlodziez za mna nie tesknila, ale za serwisem matczynym tesknila;) najbolesniej odczulam weekend, siedzac sama w szpitalu. dla lubego to zaden problem, ale…

moja szefowa ma czworo dzieci. gdy to uslyszalam, patrzylam na nia z podziwem: czworo dzieci, profesura, szefowa geriatrii, szefowa Alzheimer centrum- kobieta sukcesu, ktora potrafila polaczyc kariere zawodowa z rodzina. juz w pierwszych dniach kolezanki doniosly mi, ze do tego sukcesu przyczynil sie maz szefowej, ktory… nie pracuje zawodowo, ”tylko” prowadzi dom. bylam pod wrazeniem. a jednoczesnie dziwilam sie, bo jak to tak, dzieci odchowane (najmlodsze 10 lat, najstarsze 22), a on dalej ”dom prowadzi”. tak sie zastanawialam, o czym oni rozmawiaja, bo luby i ja rozmawiamy glownie o… pracy;) wczoraj rano spotkalam szefowa w drodze do pracy, pytam jak minely jej wakacje, a ona mowi: zle. moje malzenstwo sie sypie, a do tego mamy problemy z moja 18-letnia corka, wiec mozesz sobie wyobrazic, ze wakacje mi sie nie udaly. moge. bardzo jej wsploczuje, bo jak do tej pory, poznalam ja jaka wspaniala kobiete, z niesamowita empatia, i co ponoc rzadko sie u Holendrow spotyka, bardzo otwarta osobe. nie wiem, czy to klik miedzy nami, czy z racji wieku, szefowa sie tak przede mna otworzyla. i tak wlasnie jest cos za cos, niegdy nie jest idealnie. kazda rodzina ma ”cos”.

znieczulica? strach? co jest?!?!

czytam o mlodym chlopaku skopanym na smierc na przystanku. ludzie widzieli co sie dzialo. i nikt nie zareagowal. nikt.

gdybym byla matka tego chlopaka, to chyba to by mnie najbardziej dobilo, ze nie nikt nie probowal pomoc mojemu bezbronnemu dziecku.

zwyrodnialcy sa wszedzie, nie da sie ich uniknac. ale to, ze nikt nie zareagowal, ze nikt nie krzyknal, nie rzucil kamieniem…. nie pojmuje tego. kazdy trzesie tylkiem?