takim sie stajesz albo przynajmniej myslisz jak ta osoba. wczoraj razem z naukowcem z Irlandii walczylismy z abstractem do naszego grantu. ja napisalam, a on, jako native speaker, jeszcze go poprawil i martwil sie, ze abstract jest za dlugi. po calym weekendzie 12-godzinnej pracy, po poniedzialku, ktory zakonczylam pozno w nocy, nie myslalam juz zbytnio, co pisze i jak to formuluje. wyslalam wiec do Irlandczyka wiadomosc: don’t worry, the lenght is perfect. wyslalam i jednoczesnie pomyslalam: mam nadzieje, ze ten czlowiek, ktorego widzialam raz na zywo na oczy, nie bedzie mial takich skojarzen, jakie by mial moj prawie 15-letni syn.
dzis chcielismy jeszcze omowic ostatnie szczegoly via Teams, ale oczywiscie logowanie do Teams trwalo dluzej niz zwykle. napisalam wiec na whatsapie: I am coming! w ostatnim momencie zerflektowalam sie, ze nie brzmi to dobrze;) zmienilam na ”loggin in”.
dzis pol godziny przed deadlinem wyslalam grant. w naszej grupie jest 7 osob. tylko Irlandczyk sie zaagnazowal. sam przyznal, ze ten project bardzo go motywuje. pocilismy sie nad nim bardzo intensywnie, pocilismy, klocilismy, bo… nawet w nauce kazdy ma swoj smak, styl pisania, komunikacji, ilustrowania. najwiecej walczylismy o ilustracje: ja lubie miec przestrzen, on chcial wszystko ciasno stlamsic, zeby zyskac przestrzen na tekst.
mimo olbrzymiej presji, ktora sama sobie narzucilam, czulam olbrzymia satysfakcje z przebiegu tego calego procesu tworzenia. bardzo sie ciesze, ze zmienilam prace.
obok satysfakcji, byly wyrzuty sumienia – wobec rodziny. po porzucilam ich na tydzien; przez tydzien luby prowadzil dom, bo ja tylko spac przyjedzalam i psa wyprowadzalam rano. mysle, ze mlodziez za mna nie tesknila, ale za serwisem matczynym tesknila;) najbolesniej odczulam weekend, siedzac sama w szpitalu. dla lubego to zaden problem, ale…
moja szefowa ma czworo dzieci. gdy to uslyszalam, patrzylam na nia z podziwem: czworo dzieci, profesura, szefowa geriatrii, szefowa Alzheimer centrum- kobieta sukcesu, ktora potrafila polaczyc kariere zawodowa z rodzina. juz w pierwszych dniach kolezanki doniosly mi, ze do tego sukcesu przyczynil sie maz szefowej, ktory… nie pracuje zawodowo, ”tylko” prowadzi dom. bylam pod wrazeniem. a jednoczesnie dziwilam sie, bo jak to tak, dzieci odchowane (najmlodsze 10 lat, najstarsze 22), a on dalej ”dom prowadzi”. tak sie zastanawialam, o czym oni rozmawiaja, bo luby i ja rozmawiamy glownie o… pracy;) wczoraj rano spotkalam szefowa w drodze do pracy, pytam jak minely jej wakacje, a ona mowi: zle. moje malzenstwo sie sypie, a do tego mamy problemy z moja 18-letnia corka, wiec mozesz sobie wyobrazic, ze wakacje mi sie nie udaly. moge. bardzo jej wsploczuje, bo jak do tej pory, poznalam ja jaka wspaniala kobiete, z niesamowita empatia, i co ponoc rzadko sie u Holendrow spotyka, bardzo otwarta osobe. nie wiem, czy to klik miedzy nami, czy z racji wieku, szefowa sie tak przede mna otworzyla. i tak wlasnie jest cos za cos, niegdy nie jest idealnie. kazda rodzina ma ”cos”.