tak dziwny czas

narzeczonego kolezanki pobito w nowy rok – zmarl na zawal serca. w mediach pisza, ze to nie w skutek pobicia. dziwne… facet ot tak, 30 minut po tym jak zostal pobity, dostal zawal serca i nikt nie widzi linku miedzy pobiciem i smiercia.

druga kolezanka, matka trojga dzieci, w ciazy z czwartym, zostala zdiagnozowana: rak trzustki. niby niezlosliwy, niby do wyciecia ”i po sprawie”, ale szkody, jakie zostana wyrzadzone podczas usuwania tego guza beda tak rozlegle, ze nie wiadomo, czy koleznka przezyje, czy jej dziecko przezyje.

znajoma, po ktorej nikt by sie tego nie spodziwal, popelnia w zeszlym tygodniu samobojstwo.

ja w piatek bylam na kontroli z moim zerwanym sciegnem. po prawie 5 tygodniach noszenia gipsu uslyszalam, ze gips byl zle zalozony. dostalam nowy gips. kolejne 6 tygodni w gipsie full time, a potem sciaganie go od czasu do czasu, zeby cwiczyc palec. to tylko glupi maly palec. tylko sciegno. nawet nie boli. a jaka upierdliwosc…

Przyjaznie

nasz Szkrab ma przyjaciela, z ktorym trzyma sztame juz od 12 lat. poznali sie gdy mieli 4 lata – w pierwszej klasie szkoly podstawowej. mialam watpliwosci, czy ta przyjazn przetrwa, gdy sie przeprowadzilismy 8 lat temu i Szkrab zmienil szkole. Bylam pewna, ze przyjazn sie skonczy, gdy przyjaciel Szkraba przeniosl sie z rodzicami na wies. A jednak… przyjazn okazala sie tak silna, ze chlopaki kontunuuja nauke w szkole sredniej, w tej samej klasie. ida ramie w ramie. i na studia tez sie razem wybieraja. na dzien dzisiejszy mowia o chemii. kiedy opowiadam znajomym o tej przyjazni, podziwiaja. taka przyjazn rzadko sie zdarza.

Ja w podstawowce mialam kilka przyjaciolek od serca. i tak sie sklada, ze z jedna nadal sie spotykamy. U nas szkola srednia, studia i moj wyjazd do Holandii, a jej wyjazd na inny kontynent rozdzielil nas na kilanascie lat. Ale gdy w koncu zdzwonilysmy sie przez messangera, rozmawialysmy, jakbysmy sie wczoraj rozstaly. i tak juz od kilku lat dbamy, zeby spotkac sie, za kazdym razem, gdy jestemy w Polsce. nawet luby zadowolony, bo maz przyjaciolki wlada biegle jezykiem angielskim, wiec, gdy ja paplam z nia w kuchni po polsku, nasi mezowie dyskutuja w j. angielskim.

dziwie sie, bo w podstawowce mielismy swietna klase, zgrana, wesola, z bardzo zdrowa atmosfera – a mimo to, nie mamy zjazdow, nie widujemy sie odkad poszlismy do szkol srednich. moze kiedys uda sie cos zorganizowac…

Perspektywa

nasze psisko, adoptowane ze schroniska jako dorosly pies, mial inny start niz szczeniaczki wychowane od malego w domowych pieluszach. jako ze mysmy nigdy szczeniaczka nie mieli, to znamy to, co mamy. znamy, lubimy, kochamy i jestesmy szalenczo kochani. sa teorie, ze pies pseudokocha, bo daje mu sie jesc, chodzi na spacery, bawi z nim, drapie, poswieca uwage. smie twierdzi, ze to nie jest prawda, gdy patrze jak nasze psisko reaguje na kazdego czlonka rodziny wracajacego z pracy czy ze szkoly. bez sciemy stwierdzam, ze ja psu poswiecam najwiecej czasu, uwagi, ja go karmie, ja z nim chodze na treningi, a pies z taka sama rodoscia wita lubego (moze nawet z jeszcze wieksza niz mnie…) i chlopakow. luby czasem psioczy, ze pies szczeka (co ja komentuje, ze gdyby pies nie szczekal, to bylby uposledzony, bo szczekanie to normalna forma komunikacji; a do tego nasz pies szczeka bardzo malo! po prostu, nie lubi poczty, nie lubi dzieci, ktore wracajac ze szkoly krzycza za naszym oknem – generalnie, dba o to, zeby zaden intruz nie zaklocal nam spokoju – czy to zle?).

ja nadal chodze z psem na treningi – zaczelam je dlatego, ze z psem nie dalo sie spokojnie minac innego psa, bo wyskakiwal ze skory, co bylo dosc meczace, zwlaszcza w weekendy, przy wysypie psow (nie wiem, gdzie one sa w tygodniu…). po prawie 3 latach treningow pies teoretycznie nadal wyskakuje ze skory na widok innego psa, ale w praktyce udaje nam sie go powstrzymac. tego nauczylam sie na kursie. tak wiec kurs nie tylko wyszkolil psa. glownie wyszkolil mnie. po prostu, wiem co robic, jak reagowac, zeby spokojnie minac innego psa. poza tym juz z daleka rozpoznaje psy, przy ktorych wiem, bedzie draka i wtedy odsuwam sie na bezpieczny dystans. to jest ciekawe, ze tak jak nas, ludzi, pewni osobnicy irytuja ot tak, nieracjonlanie, ”tylko” z wygladu, to i psy maja podobne spontaniczne antypatie badz sympatie. mnie te zmiany ciesza, ale nie widze ich jako jakiegos spektakularnego sukcesu. logiczne, ze czlowiek uczy sie psa, pies uczy sie czlowieka i mysle, ze to dal nam kurs – wspolpracy, zrozumienia bez slow. pies rozumie mnie, a ja jego. tak czy siak, czy przed kursem, czy teraz, po prawie 3 latach kursu, nigdy nie postrzegalam naszego psa jako trudnego. wrecz przeciwnie, okazal sie latwiejszy niz myslalam. od spacerow, nawet tych bardzo wczesnie porannych, sie uzaleznilam, od obecnosci psa sie uzaleznilam. jest to prawie trzecie dziecko, ktore zatrzymalo sie rozwojowo na etapie ~2 latka. niby slownie nie wyrazi, o co chodzi, ale mozna sie z nim spokojnie dogadac. i tu dochodze do tej innej perspektywy.

jedna z kolezanek na kursie dla psow skomplementowala mnie: wiesz, rozmawialam z Greetje i obydwie podziwialysmy postep jakie psisko zrobilo i twoja determinacje – nie wiele osob taka by mialo. podziekowalam z wielkim zdziwieniem. jaka determinajce??? przeciez ja lubie te kursy. przeciez ja nigdy nie mialam jakiegos wiekszego problemu z moim psem. to ze szczeka na inne psy??? owszem, meczace, ale bez przesady, da sie z tym zyc. czy zeby kochac psa szczekajacego na inne psy trzeba miec determinacje??? o co chodzi?

chyba chodzi o to, ze ja pamietam z dziecinstwa takie normalne psy-psy. psy, ktore biegly wzdluz plotu i szczekaly na wszystko, co sie ruszalo. psy, ktorych zadaniem bylo obszczekanie obcego, zeby ostrzec mieszkancow, ze ktos oby sie zbliza. psy, ktore obszczekiwaly inne zwierzeta, bo przeciez zadne gospodarz lisa, czy innego ”darmozjada” na swoim podworku nie chcial miec. taka to psia natura, ze szczeka. nas pies szczeka, bo zarabia na chleb. dla mnie to nie jest az taki problem, ze pies szczeka. problemem bylo to, ze ludzie spuszczaja swoje psy ze smyczy, te podbiegaja do naszego, a ten mnie broni, szczeka, pokazuje kly, a jak to nie dziala, to capnie agresora, jakim w oczach naszego psa, jest inny pies podchodzacy do jego pani.

rola psa sie zmienila (a chyba jeszcze geny nie). pies ma byc harmonijnym przyjacielem, grzecznym pluszaczkiem czlapiacym przy nodze, aportujacym, przyjazniacym sie z innymi psami, umozliwiajacym przyjaznie z innymi wlascicielami psow. nic w tym zlego. sielanka. nie mialabym nic przeciwko takiemu psu. ale jednoczenie nie bije sobie brawa za osiagniecia z naszym psem. jemu bije brawo za to, ze dal stlamsic swoje instynkty, ze zrozumial, ze to, co w jego naturze, nie wpasowuje sie w tutejsze klimaty. nie ma w tym ani krzty mojej determinacji. jest tylko i wylacznie zrozumienie psiej natury.

Pycha

moja szefowa, ktora tak bylam zachwycona, zgubila pycha, zbyt duza pewnosc siebie i to, ze nikt jej nie powiedzial, ze nie ma ludzi niezastapionych. narobila bigosu, za ktory placi nie tylko ona, ale cala grupa naukowa. ja tez. tyle, ze ona prawdopodobnie straci prace. ja nie. chyba, ze sama sie zwolnie, bo zaczynam miec dosc. nadal ciesze sie, ze odeszlam od bylego szefa. mamy jeszcze dwoje doktorantow, wiec widzimy sie od czasu do czasu. jego toksyczny charakter strasznie mnie meczy. z radoscia go zegnam.

moi byli koledzy z chirurgii tez narobili sobie i innym problemow. romans w pracy, pod okiem meza, tez chirurga. wszyscy troje pracowali na jednym oddziale. skonczylo sie zalamaniem nerwowym pani chirurg i jej proba samobojstwa (troje dzieci w wieku szkolnym w domu…). kochankowie zostali zwolnieni z pracy, bo po tym jak on jednak chcial zerwac romans, ona nie mogla mu darowac. i sie zarli caly czas w godzinach pracy.

tydzien temu kibicowalam Szkrabowi. w pewnym momencie pilka wyleciala poza boisko. chcialam ja zlapac. i zlapalam. i odrzucilam na boisko. bylo mrozno, wiec schowalam rece do kieszeni. po chwili zaczelam miec dziwne uczucie w dloni. wyjelam ja z kieszeni i widze, ze maly palec tak dziwnie sie wygial i zwisa. i za zadne skarby nie moglam go wyprostowac. sciegno, pomyslalam: nie boli i nie da sie wykonac ruchu. luby w Barcelonie, ja umowiona na Andrzejki… zadzwonilam na odpowiednik naszego SOR-u, pani umowila mnie na 21.30, wiec jeszcze na 2 godzinki na Andrzejki skoczylam;) lekarz potwierdzil moje przypuszczenie: zerwane sciegno. jako ze szpatlulki mu sie skonczyly, zadzwonil na chirurgie. podaje moje nazwisko, slysze w telefonie: aaa, czips! usmialam sie – mojego nazwiska nie da sie zapomniec;) zdjecie, zero zlamania, wiec znajomy chirurg usztywnil mi palec i kazal zalatwic sobie gips po weekendzie. ”gipsik” mam nosic przez 7-8 tygodni.

zawsze mowilam, ze nowenne pompejanska zaczne odmawiac na emeryturze, bo teraz nie mam czasu. zycie pokazalo mi, ze jak trzeba, to czas sie znajdzie. za kilka dnia koncze moja pierwsza w zyciu nowenne pompejanska i… ciesze sie, ze zycie zmusilo mnie do siegnecia po te ostatnia deske ratunku juz teraz.

Bieg

Uprawiam zyciowego sprinta. Jeszcze nigdy mi czas tak szybko nie lecial jak w ostatnich miesiacach. Duzo sie dzialo i dzieje. Za duzo, zeby opisac. Wiec krotka andegdota, do posmiania sie. Wczoraj trzech nowych studentow zaczelo magisterke pod moimi skrzydlami. Tlumacze im i mojej nowej doktorantce o co chodzi w ich projektach. nagle dzwoni telefon. Jakos tak pomyslalam, ze to pewnie ze szkoly chlopakow (wczoraj spadl snieg i balam sie podswiadomie, zeby sie na rowerze w drodze do szkoly nie poslizneli i czegos nie zlamali). Przeprosilam studentow, wzielam telefon, wyszlam na korytarz i odebralam. Damski glos mowi, ze chyba wybrala zly numer…. mowie, ze nic nie szkodzi i juz mam sie rozlaczyc, gdy pani mowi: bo chcialam sie dodzwonic do…i tu pada imie i nazwisko jednego z moich studentow. Patrze na telefon i widze, ze…. to nie moj telefon! wzielam do reki telefon studenta, ktory siedzial kolo mnie:DDD wrocilam wiec do studentow, podalam telefon studentowi, ktorego wspomniala pani po drugiej stronie linii, reszta grupy zorientowala sie, co zaszlo i wszyscy usmialismy sie do lez.

Opowiadam to w domu, a Szkrab (obecnie 185 cm wzrostu) mowi: mamo, ale obciach… to w ogole nie jest smieszne; jak ty cos takiego w ogole moglas zrobic????

no coz, ja sie smieje, ile razy to sobie przypomne:DDD

sasiedzi

nie moge narzekac na sasiadow. na ogol nie utrudniaja nam zycia. w holenderskich sasiadach podoba mi sie, ze mimo duzych okien, czesto bez firan czy zaslon, nikt nie wtyka nosa w zycie innych. zyjemy obok siebie, wymieniamy pozdrowienia, jak ktos chce sie socjalizowac, to moze, a jak nie, to tez jest dobrze.

kilka lat temu obok nas zamieszkala para holendersko (on) – niemiecka (ona). przesympatyczni ludzie, mlodsi od nas, bez dzieci, spokojni, cisi… wydawaloby sie, ze idealni. ale nie ma ludzi idealnych. ci sasiedzi interesuja sie sprawami, o ktorych ja (i luby) myslimy… who cares!?!?!!?

dzis wiadomosc na grupie sasiadow: czy ktos wie, dlaczego policja przejezdza przez nasza ulice juz 4 raz???? glupi smiech mnie ogarnal, jak to przeczytalam. mialam ochote napisac: naprawde???? juz czwarty raz??? ja jeszcze ani razu ich nie widzialam. nie widzialam, bo jestem zajeta swoimi sprawami, swoim zyciem, rodzina, psem, zakupami, a w miedzyczasie prezentacje do pracy na pn przygotowuje.

latem byla akcja z samolotem: tak im przeszkadzalo, ze awionetki lataly od czasu do czasy nad nasza dzielnica, ze bombardowali sasiadow, znow na whatsappie, linkami, gdzie mozna zlozyc skarge na to, ze awionetki zaburzaja nam spokoj. ok, wolalabym, zeby te awionetki nie lataly nad nasza dzielnica, ale jakos nie przeszkadzaly mi one az tak, zeby skarge skladac.

z jednej strony dobrze miec takich zaangazowanych sasiadow, a z drugiej strony… wole jak ludzie skupiaja sie na swoim zyciu, a innymi zajmuja sie tylko, gdy ktos potrzebuje pomocy.

marzenia vs zycie

dziwne rzeczy dzieja sie na moim oddziale. moja szefowa walczy z ordynatorem, co odbija sie na mojej pozycji. mialam kilka nieprzespanych nocy, rozmowy z szefowa, z bylym ordynatorem, ktory mnie zatrudnil, rozmowe z obecnym ordynatorem, ktora ma inna wizje niz byly ordynator. dzieje sie cos, czego nie do konca ogarniam.

oddaje me leki i cala sytuacje Szefowi z gory. wierze, ze On wie, co dla mnie najlepsze.

jednoczesnie ciesze sie z meza, ktory mnie tak bardzo wspiera, ze az sie winna czuje. ciesze sie z ludzi, ktorzy mnie otaczaja… ide dzis przez szpital, spotykam moja byla doktorantke, lekarke, ktora juz robi specjalizacje, 30-sto paro letnia dziewczyne, ktora rok temu zostala mama, osobe, z ktora zawsze laczylo mnie cos wicej niz tylko jej doktorat. pyta: jak leci, odpowiadam: nawet nie pytaj… chodz, mowi, siadziemy w sloncu, to mi opowiesz. poswiecila mi jakies 15 minut. jak wazne. wysluchala, pocieszyla. jechalam do domu i myslalam, bedzie co bedzie, ale najwazniejsze, ze mam dobrych ludzi wokol siebie.

a potem wiadomosc od technicznej: czips, eksperyment na jutro przygotowalam, wszystko czeka na ciebie juz w labie. nawet jej nie poprosilam. zrobila robote, ktora mialam ja zrobic, ale wiedziala, ze mam inne sprawy na glowie. poszlam do sklepu, kupilam bombonierke. w drodze do pokoju, weszlam to toalety, a bombonierke zostawilam przy lustrze. po wyjsciu z toalety umylam rece i wrocilam pokoju. dzwonie do technicznej, czy moglaby wpasc – chcialam jej dac bombonierke. tak, zaraz przyjdzie. ona przyszla a ja… nie moge znalezc bombonierki!!!! zapomnialam, ze zostawilam ja w lazience:DDD ale sobie przypomnialam. mowie, chodz prosze ze mna do lazienki, bo cos tam zostawilam. techniczna zdziwiona idzie za mna, ja patrze, nie ma! a! przeciezy bylam w innej lazience. i tak pochodzilysmy sobie, ale bombonierke znalazlam, dalam technicznej i podziekowalam za pomoc. ta sie usmiala z mojego zapominalstwa. i powiedziala, ze jak tylko mam cos do roboty, to mam jej to meldowac. kolejna osoba, ktora poprawila mi dzis humor.

rowery

chlopcy pojechali juz na rowerach do szkoly, a ja, dosc pozno, wybralam sie na spacer z psiskiem. wracam, a przed domem dwa rowery. jeden lubego a drugi…? czyj ten drugi rower? a, moj, przypomnialo mi sie…

opowiadam lubemu, smiejemy sie, ale taki niepokoj mnie ogarnia. za duzo na glowie, czy cos mi sie z ta glowa porobilo?

Bizon dzis pierwsza impreze 18-stkowa zalicza. ja mam stresa a luby spokojnie czyta ksiazke…

tak jakos leci

czas gna. juz jesien. nawet nie wiem, kiedy lato minelo.

patrze w lustro i widze grawitacje… zwisajace policzki, zmarszczki pod oczami, srebrne pasma na skroniach… i widze moich prawie juz doroslych synow.

luby zmienia sie tez tylko wizualnie. umyslowo po staremu. dzwoni do mnie po pracy: nie moge znalezc roweru – mowi. ukradli ci? – pytam. nie wiem… nie jestem pewien czy zaprakowalem tam, gdzie zwykle, czy gdzies indziej – mowi luby. Sluchaj, czy my dzis rano razem jechalismy – pyta. Bo jesli tak, to jest szansa, ze zaparkowal rower w ”moim” garazu. Teraz ja musze sie zastanowic… bo ranek tak dawno temu… no nie, nie jechalismy dzis razem. luby jednak drepcze do mojego garazu. no nie, nie ma tam jego roweru (ale moj jest;)). wraca do swojego garazu – w miedzy czasie iles tam rowerow juz wyjechalo, zrobilo sie bardziej przejrzyscie – o, jest. znalazl.

ziec kolezanki z pracy popelnil samobojstwo. rok temu urodzila mu sie coreczka…

Wakacje?

Juz minely? Kiedy?

Byly tak intensywne, ze nie zdazylam odpoczac. Tydzien na ”obozie” z moimi dziecmi. Ja jako opiekunka. Bylo super. Choc byly momenty, ze myslalam, ze zeza rozbieznego dostane, bo mialam dwoch takich gagatkow z Holandii (i nie moje dzieci mam na mysli!), ze ciagle cos broili, gubili sie i najgorzej, ze nigdy razem – wiec jednym okiem obserwowalam jednego, drugim drugiego. moi synowie mi zaimponowali – nawet oni tych gagatkow do pionu stawiali, jak byli poza moim spectrum widzenia (np. w nocy – spali w jednej sali w szesciu chlopa).

Potem podroz z polnocy pod Wroclaw, do rodzicow. Tam mial dojechac luby z psem. Luby dzwoni: przejechalem 30 km i wracam do domu – z tym psem nie da sie jechac… Pies jest przyzwyczajony, ze ktos z nim siedzi. Wiec skakal do lubego. Niby byl przypiety pasem, ale jak skakal, to udawalo mu sie nacisnac lapa na przycisk od pasow i sie wypinal. Niby luby zainstalowal siatke odgradzajaca psa od kierowcy, ale pies znalazl luke pod siatka i tam sie wczolgiwal. W koncu luby luke jakas tektura zatkal, ale pies lapami ja przeskrobal. To wszystko na trasie 30 km… Srodki uspokajajace – dzwonie do naszego weta, ten na wakacjach. Inny w weekend mi lekow nie przepisze, bo nie ma zagrozenia zycia (no jest – zycie lubego;)). Podzwonilam po znajomych psiarzach, ale nikt nie mial lekow uspokajajacych. Ale kolezanka mi klatke poradzila. Tyle, ze kolezanka na wakacjach we Wloszech…. dzwoni do syna, ten jeszcze spi. W koncu sie dodzwonila, syna klatke ze strychu zniosl, luby psa do klatki zaladowal i tak przyjechali. Pies jak wyszedl z klatki, to nie przyszedl sie przywitac, tylko najpierw powolny spacerek zaliczyl, zeby kosci rozprostowac. Ale dojechali.

Potem dalej na poludnie – w Pieniny. Cudowne krajobrazy, trasy, pieknie spedzony czas – rowery, splyw Dunajcem, czytanie ksiazki i kawa na balkonie. Szkrab oczywiscie zdolal kilka razy podniesc mi cisnienie, tak, ze nawet jednego dnia, gdy odgrazal sie, ze nigdzie nie pojdzie (bo cos mu tam nie pasowalo) powiedzialam: tak, rzeczywiscie, dzis masz szlaban, siedzisz caly dzien w domu. Z zalem musze stwierdzic, ze bylo cudownie cicho bez niego…

Potem jazda do rodzicow, zeby spotkac przyjaciol, pobiegac z mama po sklepach, zaliczyc z lubym fryzjera i… pora na powrot do Holandii.

W Polsce, oprocz zbyt aktywnego grafiku, wykonczyl mnie upal. Z ulga wrocilam do Holandii.

W Holandii chcialam pojsc do mojej ulubionej fryzjerki, ktora tak mnie i moje wlosy zna, ze jak siade na fotelu, to tylko mowie: Michelle, nie wiem, rob co chcesz. Niestety, Michelle pozarla sie z nowym szefem, ktory mnie tez sie tak srednio podoba i raczej juz nie wroci. Poddalam sie wiec wczoraj nozyczkom szefa i… bida… nie jestem zadowolona. Tzn. technika ok, bo Kiinki choc bardzo alternatywne, uczy bardzo dobrej techniki scinania. Ale nie to, co ja mialam w glowie. Troche moja wina, bo myslalam, ze szef odczyta moje pragnienia tak jak robila to Michelle, ale i jego, bo probowalam mu troche wytlumaczyc, co bym chciala. Ale on mial swoja wizje. Nudna. Jak na Kiinki, to bardzo malo alternatywna;) Szef opowiedzial mi o co poszlo z Michelle i coz… jestem po jej stronie;) A teraz szukaj wiatru w polu. Nie mam jej numeru telefonu. Musze szukac innej fryzjerki.

Ale na razie uwaga idzie na grant, ktory musze wyslac za trzy tygodnie, konferencje, ktora mam za dwa tygodnie i znalezienie nowego doktoranta do moich badan!