dolek, firma i ordynator

rano zaliczylam dolka „po czasie”. szefowa zrezygnowala z szefowania ponad miesiac temu a do mnie teraz jakos tak calkowicie dotarlo jak bardzo zagrozona jest przyszlosc mojej linii naukowej, ktora dopiero co zaczelam budowac, a ktorej juz oddalam jej swoje serce.

ale ze mialam spotkanie z pewna firma, trzeba bylo sie zebrac do kupy, przywdziac poker face, stawic czola przedstawicielom tejze firmy i zareklamowac moj projekt. udalo mi sie, bo firma jest gotowa zasponsorowac moj projekt. maly projekt, maly sukces, ale zawsze jakis…

a potem spotkalam ordynatora chirugii, mojego bylego szefa; nie wiedzial, ze moja obecna szefowa zrezygnowala z szefowania. zaintrygowalo go to, wiec chwile pogadalismy. ordynator rzucil – moze bys wpadla wkrotce na kawe? moze powinnam…. ?;)

Opieka dla psa

w przyszlym tygodniu luby leci do Izreala do firmy, z ktora wspolpracuje. mowie spontanicznie: to moze my z toba polecimy, chlopaki maja wakacje, ja tez moge wziac kilka dni wolnego… luby bardzo sie uciesyzl, nawet znalazl przystepne ceny biletow na samolot. ale nagla sie ocknelam: no a co z psem?

kolezanka, ktora sie oferowala kiedys do opieki, jedzie na wakacje. tesciowie nie chca. z reszta, po wczorajszym… nie wiem, czy smie im oddac psa;) do rodzicow za daleko, zeby psa ot tak, na kilka dni zawiezc…

mowie do lubego: jedz z chlopakami. ja zostane z psem w domu….

Pies na SORze

w niedzielny wieczor zaliczylismy z Psiskiem weterynaryny SOR po tym, jak na zakonczenie grilla z okazji urodzin tesciowej, ktos dal panu psu kosc.

nawet nie wiem, kto mu te kosc dal, ale wlasnie mielismy wychodzic, szlam do ogrodu ze smycza, gdy zobaczylam, ze z psem dzieje sie cos niedobrego – piana mu leci z pyska, pcha lape do pyska, oblakany wzrok, jakby rozum stracil. zlapalam go, zajrzalam do pyska, a tam kosc. kosc, ktora utknela w podniebieniu. jako ze pies lapa probowal kosc wyjac, podrapal sie, wiec krew mu sie lala z pyska, przez co wygladalo to dosc dramatycznie.

pojechalismy na ostry dyzur. tam okazalo sie, kosc na szczescie nie wbila sie w podniebienie, ale utkwila tak mocno miedzy zebami, ze nie dalo sie jej na zywca wyjac. tym bardziej, ze pies dostal wsciku. nie dziwie mu sie…

po raz kolejny bardzo docenilam naszego polskiego weta, ktory bada zwierze tak, zeby sie nie stresowalo. wie, ze nasz pies bardzo nie lubi stolu weterynaryjnego, wiec zawsze bada go… na podlodze. wet kleczy, ja klecze, a pies stoi na podlodze, bo tam sie czuje bezpiecznie. wczorajszy weterynarz tego nie chcial zastosowac, wiec pies sie bardzo zestresowal. skonczylo sie na tym, ze zeby mu zrobic glupi zastrzyk ”oglupiajacy”, trzeba bylo psu zalozyc kaganiec. co psa jeszcze bardziej zestresowalo.

samo znieczulanie-oglupianie psa, a potem jego wybudzanie, trwalo dluzej niz wyciaganie kosci. choc i z koscia nie poszlo latwo – weterynarz sie niezle namanewrowal, zeby ja wyjac.

weterynarz podsumowal akcje: klasyk. a dla nas bylo to dosc traumatyczne przezycie. niby tylko pies, ale jednak… NASZ pies. czlonek naszej rodziny. nawet tesc sie przejal i z nami pojechal do weta. cala delegacja:DDD

najbolesniejszy byl proces wybudzania. w pewnym momencie mialam wrazenie, ze pies juz odszedl… potem zaczely sie skurcze lap (po ketaminie…). z pol godziny trwalo, zanim Psikso zaczelo kojarzyc, co sie wokol dzieje. potem w samochodzie lezal taki biedny, zmeczony.

ale przezyl:) a dla nas kolejna lekcja: tylko my karmimy psa. i to od dzis bede gosciom i w gosciach oglaszac zaraz na wstepie.

wyjsc z toksycznej banki

czasami trzeba wyjsc z toksycznej banki, zeby zobaczyc, ze sie w niej tkwilo. ile razy czytam e-maila od bylego szefa, ile razy dostaje od niego sms lub whatsapp, ile razy musze z nim cos przedyskutowac (a musze, bo mamy jeszcze dwie wspolne doktorantki), widze, jak toksycznym czlowiekiem on jest. co jest chore, to to, ze ja tego nie widzialalam tak wyraznie, gdy tkwilam jako prawa reka u jego boku.

po poludniu odpowiedzialam na e-maila studentki, ktorej artykul jest prawie zaakceptowany do publikacji. moj byly szef… dzwoni do mnie pol godziny po tym jak wyslalam e-maila (w niedziele). nie odebralam, akurarat rozmawialam z tata. no to wyslalal mi wiadomosc, bardzo uprzejma, ale mowica: dlaczego odpowiadasz studentce, zamiast to ze mna przedyskutowac? masz jutro czas o 17.00, zeby to omowic? spadaj chlopie! studentce odpowiadam, bo mam do tego prawa, o jutro 17.00 to ja ide do domu gotowac obiad. nie jestes moim szefem i nic nie musze juz z toba omawiac.

stwierdzilam, ze odpowiem mu jutro, tuz przed 17.00. ciekawe ile razu do mnie zadzwoni i ile sms-ow mi wysle w ciagu dnia.

czemu moj szef tak bardzo chce sie ze mna spotkac? bo nie potrafi sam podjac decyzji dotyczacej tejze publikacji. no coz, wsrod autorow artykulu on zajmuje pozycje seniora (ja jej nigdy nie moglam zajac, bo jak to szef tlumaczyl, nie jestem chirurgiem), wiec niech on podejmie decyzje, niech stanie na wysokosci zadania. sek w tym, ze przez ostatnie ~5 lat ja to robilam. ja podejmowalam decyzje, ja prowadzilam doktorantow, ja kontrolowalam statystyke, proces pisania artykulu, wiec nic dziwnego, ze szef nie wie, jaka decyzje podjac. no ale coz, on jest chirgurgiem, nie ja – niech wiec podejmie decyzje beze mnie.

czasami znajomi, rodzina, wspolpracownicy dziwia sie, ze odpowiadam na e-maile w weekend albo o 23.00… ja wychodze z zalozenia, ze e-maila mozna wyslac nawet w srodku nocy – lubie e-maile, bo daja odbiorcy mozliwosc odczytania wiadomosci i odpowiedzenia na nia, gdy maja na to czas / ochote. nigdy natomiast nie wysylam sms-ow, whatsappow do moich wspolpracownikow poza godzinami pracy. sa sytuacje wyjatkowe, np. deadliny, ale wtedy jest obustronne porozumienie, ze ok, jest deadline, wiec nie patrzymy na godzine, tylko trzeba zdazyc na czas. wtedy wiadomosci kraza na ogol do poznej nocy. ale to sa wyjatki. moj byly szef natomiast nie widzi roznicy miedzy wyjatkami a czyms, co moze poczekac. poki mi placil odbieralam telefony w weekendy. teraz niech sobie da na wstrzymanie.

Co do toksycznych wiadomosci: w piatek moj byly szef wyslalal do naszego bylego doktoranta, ktory obronil sie w styczniu i ktory ma juz od pol roku nowa prace e-maila pt.: ”gdzie sa te wszystkie artykuly!!!!!?” Jak to zobaczylam, poczylam obrzydzenie. jak tak mozna? nasz byly doktorant nie ma juz zadnych, ale to zadnych zobowiazan w stosunku do nas, do bylego szefa. na jego miejscu olalabym tego e-maila. i mam nadzieje, ze on tak wlasnie postapi. to jest chore…

polubic historie

historia nigdy nie byla moim ulubionym przedmiotem. nudzilam sie na lekcjach historii, krolowie mi sie mieszali, nie potrafilam spamietac ich wojen i powodow tych wojen (w sumie powod byl zawsze ten sam: kasa, wiec dalej nie pojmuje, czemu przy okazji kazdej wojny musielismy sie od nowa uczyc powodow, ktore do tejze wojny doprowadzily).

dlatego podziwiam naszego Szkraba, ktory historie chlonie jak gabka, i bez nauki, bez siedzenia w ksiazkach, lapie spektakularnie wysokie oceny z tegoz przedmiotu. sie z lubym nadziwic nie mozemy i zastanawiamy sie, skad on to ma, bo nie od od swoich rodzicow, to pewne.

Chociaz wszystko zalezy od kontekstu. krolowie i ich wojny to nuda. ale fascynowaly mnie wspomnienia mojej chrzestnej, o wojnie, o tym jak to ”Ruscy przyszli”, o wujku, ktory po raz pierwszy kino zobaczyl dzieki ”Ruskim”, bo babcia i dziadek oddali wujka pod opieke naszych ”pprzyjaciol” na kilka dni. takie wspomnienia to tez historia.

dawno temu zafascynowala mnie ksiazka ”Triumf chirurgow”, ktora opisuje historie chirurgii, jej ewoluje, rozwoj. ostatnio calkowicie przepadlam czytajac ksiazke pt. Historia zdrowego starzenia się (https://www.amazon.nl/Knoeff-Gelukkig-Gezond-Histories-healthy/dp/9492444135).

ksiazke wzielam do reki poniewaz z jej autorka i pewna mikrobiolozka piszemy projekt, w ktorym chcemy skofrontowac wyniki naszych (przyszlych) badan z historia, a dokladniej z postulatem Kocha.

mysle, ze moja pani od historii bylaby w szoku, gdyby zobaczyla, ze wieku srednim zafascynowala mnie historia;)

ostatni rok

to ostatni rok dziecinstwa Bizona. on sie cieszy, juz ma plany na ”doroslosc” mierzona przez niego magiczna 18-tka. ciesze sie, ze sie cieszy i jednoczesnie mysle, oj dziecko, dziecko, ciesz sie mlodoscia, lap ja, zatrzymuj momenty, delektuj sie nimi.

jaki jest moj prawie dorosly syn? wyzszy ode mnie. szczuply. cwiczy bicepsy i sa efekty:-) jest zorganizowany, konsekwenty i w przeciwienstwie do mnie, lubego, mlodszego brata i podejrzewam 90% spoleczenstwa, nigdy nie zaczyna projektow na ostatnia chwile. jak ma sprawdzian w piatek, to juz w sobote zaczyna sie uczyc… kazdego dnia po troszku. podziwiam ta jego samodyscypline (bo ja to zawsze ”noc przed”: intensywnie, na ostatnia chwile, ze stresem). jest stoikiem: jeszcze go nie widzialam porzadnie zdenerwowanego. czasem cos tam odpyskuje, czasem dogada, ze pojdzie wpiety, ale robi to ”po mesku” – trzyma emocje pod kontrola (wdal sie w lubego).

nadal gra na skrzypcach. pieknie gra. ma sluch, ma poczucie rytmu, ale nie ma checi. umowa jest jeszcze rok chodzi na lekce. a potem.. jest dorosly i mam nadzieje, ze zmadrzeje i skrzypiec jednak nie rzuci.

gra w pilke nozna. uwielbiam patrzyc jak smiga miedzy dryblasami niczym jelonek: nadal jest nadrobniejszy, nadal jeden z najnizszych (wsrod 100% holenderskiej mlodziezy to nie trudne – tam same dryblasy), a przez to ma przewage, bo szybko i zwinnie smiga; juz kilka razy slyszalam jak trener z przeciwnej druzyny sie darl ”trzymaj tego malego pod kontrola”;)

niedlugo wakacje i zacznie sie ostatni rok liceum. i matura. co dalej… mam nadzieje, ze to, na co Bizon sie bardzo nadaje: prawo;) czemu sie nadaje? bo malo mowi, ale jak powie, to na wszystko ma silny, racjonalny argument. kazda umowe obroci na swoja korzysc. z nim nie ma co ubijac interesow, bo wiadomo, ze tylko on z nich skorzysta. widze w nim duzo ze szwagierki – adwokatki: latwo przyswaja wiedze i potrafi ja zastosowac, ale kreatywnosci w tym zastosowaniu nie ma (wiec w slady rodzicow raczej nie pojdzie;)). jest solidny, uczciwy i dotrzymuje slowa. ma charakter i temperament lubego.

nawet dzis smialismy sie z lubym, ze Bizon nawet rano zachowuje sie jak luby – jak sie obudzi, to musi polezec, ”dojrzec” do wstania, a potem, jak juz sie wyciagnie ze swojego lozka, to zanim pojdzie pod prysznic, jeszcze o nasze lozko zahaczy:DDD nie raz wracam spod prysznica, juz prawie sciagam szlafrok, a tu… niespodzianka: Biozon sie wyciaga w naszym lozku;)

jest minimalista, nie ma sentymentow, prawie pusty pokoj Bizona mozna posprzatac w 10 minut (a u Szkraba godzina nie wystarczy na poscieranie kurzu z wszystkich sentymentalnych gadzetow).

Och, Tobi, Tobi… rosnij zdrowo i badz dobrym czlowiekiem.

depresja, demencja…

zaliczylam w zeszlym tygodniu tzw. karuzele z grupa specjalistow pracujaca na geriatrii – towarzyszylam dwom pacjentom po 80-stce. z pania przyszla corka, ktora martwila sie, ze mama dostaje za duze lekarstw na polepszenie humoru (depresja i psychoza) i martwila sie, bo mama slyszy glosy. posiedzialam z neurologiem, potem z internistka, a potem poszlam za pacjentka do psychiatry. ciekawych rzeczy sie naogladalam i nasluchalam, a najlepszy klik mialam z psychiatra, ktora po wyjsciu pacjentki spytala: co o tym sadzisz? takie ogolne pytanie. no coz, ja sadze, ze ta pani nie ma zadnej depresji, tylko jest cholernie samotna i smutna. i jak ja boli pecherz, bo znow zlapala zapalenie pecherza, to nie dziwota, ze nie ma ochoty na gre w bingo i nie cieszy sie od ucha do ucha. i jak za towarzystwo ma kolezanki, ktore kolejno sa: glucha, zdemenciala, Ukrainka, ktora nie rozumie,, co sie do niej mowi, to nie dziwie sie, ze pacjentce odechciewa sie gadac. to samo mysle, powiedziala psychiatra i pozmniejszala dawki dwoch lekow, odstawila trzeci. pacjentka w ciagu ostatnich dwoch lat przeprowadzana byla z domu do instytucji, a potem z kolejnych instutycji i szpitali cos okolo 8 razy. ja sie nie dziwie, ze jest apatyczna. tez bym byla po takim ciaglym lawirowaniu. pacjentka mowi: ja nalepiej sie czuje u corki. corka wylamuje ze stresu palce… czuje sie winna? tez bym sie czula… takie czasy i nic na to nie poradzimy, ze corki nie moga (albo nie chca) opiekowac sie rodzicami… mamy pozno nas urodzily, wiek emerymentalny jest przesuwany, kobiety na emeryturze chca podrozowac, uzyc sobie zycia i nie chca byc uwiezione, bo stara mama jest w domu. wiec wylamuja palce. tak samo bede wylamywac, jesli ktores z moich rodzicow wyladuje w domu samotnosci, o pardon, w domu radosnej starosci… mam nadzieje, ze moi rodzice po prostu nie dozyja momentu, w ktorym przeprowadzka do tejze instytucji bedzie konieczna.

drugi pacjent mial demencje, ktorej zaprzeczal. zona i corka go na sile przywlokly do lekarza. pacjent po kazdym pytaniu psychiatry patrzyl na zone, zeby sie upewnic, czy dobrze odpowiada. zona wzruszala ramionami: no powiedz, powiedz, przeciez ty wszystko dobrze wiesz. widac, ze pacjent niezle dal sie jej we znaki… nie wyrazil zgody na to, ze lekarz porozmawiala o nim sam na sam z zona i corka…

patrze na geriatrie i fascynuje mnie ta dziedzina. bardziej niz chirurgia, gdzie ”tylko sie kroilo i zszywalo”. tutaj jest czlowiek – jego mysli, uczucia, kruchosc. ucze sie systemu, w jakim tutejsze spoleczenstwo sie starzeje i coz, mimo wizualnie pieknych szpitali i domow starcow, nie ma idealnej opieki. za malo lekarzy, za malo specjalistow, pielegniarek. i bedzie jeszcze mniej. bo sa za drodzy, bo rodzi sie mniej dzieci. eutanazja jest tansza:(

dzwoni do mnie nasz proboszcz i nie mowi, ze musi sobie ulac… zostal zaproszony przez pewna corke do umierajacej mamy, zeby udzielic jej sakramentu namaszczenia chorych. kobieta odmowila eutanazji, ale bardzo cierpiala z powodu nieuleczalnego nowotworu. lekarze zaproponowali jej, ze zamiast eutanazji, moga wprowadzic ja w stan spiaczki farmakologicznej i w ten sposob kobieta nie podda sie eutanazji (ktorej byla przeciwna), nie bedzie cierpiec, tylko ”we snie” czekac na smierc. czego jej nie powiedziano to to, ze nie beda jej karmic i podawac plynow. kobieta wiec umiera z glodu i odwodnienia. nie potrafilabym tak ”leczyc”. jako corka, nie potrafilabym sobie poradzic z takim odchodzeniem mamy.

nie oceniam. patrze na to ze smutkiem, zdziwieniem i nadzieje, ze i mnie, i moich synow, omina takie wybory. czasem lepiej nie miec wyboru.

**************

Bizon skonczyl tydzien temu 17 lat. Zyj zdrowo Bizonku, zdrowo i zgodnie ze swoimi przekonaniami.

jezyk

wczoraj zaproszono mnie na spotkanie z pewnym naukowcem z Florydy. po nazwisku od razu wiedzialam, ze bedzie to Polak. on z kolei typowal czeskie pochodzenie:D pogadalismy, potem jeszcze wieczorem biesiada z grupa i wyszlo kilka fajnych projektow, nad ktorymi moglibysmy wspolpracowac. gdy odprowadzalam goscia na pociag, rozmawialismy po polsku. ale potem, gdy chcialam wieczorem strescic w mailu, ktore projekty moglbysmy razem rozwinac, nie potrafilam tego opisac w j. polskim. w koncu strescilam wszystko po angielsku i przyznalam, ze moj naukowy j. polski jest uposledzony. na to naukowiec z Florydy: moj naukowy polski nie istnieje.

z wielka przyjemnoscia podryftowalabym z moimi badaniami naukowymi w tym kierunku – jak to dziala, ze na codzien bez problemu czlowiek wlada pewnym jezykiem (ja polski nadal uwazam za moj pierwszy jezyk), ale sa takie wyjatkowe sytuacje, jak ta powyzsza. co tam w mozgu sie aktywuje, gdy mowie po polsku np. o emigracji, a co sie dzieje, gdy zaczynam mowic o pracy naukowej. dwie rozne szufladki sie otwieraja?;)

babiniec

z pracy nadal jestem zadowolona, ale zauwazam, sie babiniec mnie meczy. jest chaos, komunikacja z podtekstami, jakies dziwne humorki… koordynatorka naukowa, jedna wielka chodzaca niepewnosc, siedzi przy biurku obok i zamiast spytac wprost: czy moglabys dac za miesiac prezentacje, wysyla mi to pytanie e-mailem z szefowa w cc… odwrocilam sie i rzucilam: tak, moge dac prezentacje za miesiac. ciagle jakies niedomowienia, nieporozumienia, ty powiedzialas tak, ja zrozumialam tak… chcac niechcac slysze, ale trzymam sie od tego z daleka.

jesli chodzi o komunikacje, wolalam meskie klimaty na chirurgii: biale jest biale, czarne jest czarne, i wszystko jest jasne.

kleszcze

kiedy swinki lapaly w ogrodzie kleszcze, latwo je wyciagalam. z psem nie jest tak latwo – za silny i za madry / glupi – jak mnie zobaczyl z pesetka, zwial. przy nastepnym podejsciu straszyl warczeniem. w koncu sam sobie czesc kleszcza wygryzl, no i zaczelo sie zapalenie. podstepem ogladalam czy zmiana rosnie, ale pies nie glupi – ile razy za dlugo sie przygladalam, pokazywal kly. a zapalenie kwitlo. po kilku dniach pojechalam do weterynarza. co sie dzieje? – pyta. nie wiem jak mam ci to pokazac, bo pies mnie pogryzie. weterynarz wymyslil sposob, pokazalam wiec, gdzie i co. dostalismy lekarstwo przeciw kleszczom, antybiotyk i zaczelismy leczenie.

przy okazji wet powiedzial, ze straszny wysyp kleszczy, ze w tym tygodniu juz trzy zwierzaki operowal, bo tak sie kleszcze wgryzl, ze nie dalo sie go wykurzyc.