Posladki

myslalam, ze bola mnie biodra. ale okazalo sie, ze problem tkwi w posladkach, od ktorych to bol promieniuje do bioder. boli od dawna, ale jako, ze cmi, to olewalam. jednak pare miesiecy temu zapisalam sie na fitness, na ktorym sa wspaniale lekcje ”tanca”. cos pomiedzy zumba, stepem, bollywoodem a funky. lekcje sa kapitalne – chodza na nie kobiety w moim wieku lub starsze, wiec czuje sie przekomfortowo. moje posladki czuja sie jednak mniej komfortowo. pala. pulsuja. nie daja spac. voltaren przynosi lekka ulga, ale na chwile.

poszlam wiec do fizjoterapeuty. myslalam, ze rozmasuje, ze zlagodzi bol i ze w ten sposob, po kilku miesiacach tancowania posladki sie wzmocnia i przestana dawac czadu. ale fizjoterapeuta najwyrzaniej nie ma ochoty masowac posladkow kobiety w srednim wieku… wzial mnie na sala gimnastyczna i kazal cwiczyc – okazuje sie, ze moja lewa noga jest slabsza niz prawa, przez co obciazam biodra i posladki w nierownomierny sposob… swietnie, ze znalazl przyczyne, ale ta wiedza, nie uwalnia mnie od bolu… mam wiec ochote zrezygnowac i poszukac jakiegos innego fizjo, ktory jednak mi te posladki rozmasuje, jakkolwiek to brzmi..

Morale

Chodza za mna moralne dylematy po smierci Sojki. Mial wielu fanow z powodu talnetu muzycznego. Akurat ja do tych fanow nie naleze, choc pare melodii milych uchu w glowie brzeczy, gdy ktos wymienia to nazwisko. te melodie sa jednak drugorzedowe. moja pierwsza mysl, gdy widze zdjecie Sojki, dotyczy tego, ze zostawil swoja zone dla innej kobiety, gdy zona byla w ciazy. I tyle mi wystarczy by nie umiec ekscytowac sie talentem muzycznym czlowieka. Nie oceniam. Kazdy z nas zranil kiedys druga osobe, zrobil komus swinstwo. I wiem, ze moim luksusem jest to, ze nie jestem osoba publiczna, wiec nikt moich swinstw nie wyciaga na lamach prasy. Wiec, nie, nie oceniam czlowieka, bo kazdy ma prawo do bledow, do swinstw. W sumie, to nie wiem, czy takie prawo mamy, ale wiem, ze nikt nie jest nieskazitelny. Wiec bez oceniania, przyznaje sie bez bicia: patrze na ludzi przez pryzmat ich moralnosci i etyki a nie ich talentow. Uzmyslowilam to sobie teraz, gdy media czule wspominaja Sojke. No coz, ja go czule nie wspominam. Bo ktos, ktos czule spiewa o milosci a potem zostawia ciezarna zone albo nie wie czym ta milosc jest, albo jest hipokryta. Nie se bedzie czym chce… Podobny stosunek mam do Michaela Jacksona – gdy slysze jego glos w radiu, zmieniam stacje, bo zamiast czerpac jakakolwiek przyjemnosc, empatia mnie boli, gdy mysle o dzieciach, wykorzystywanych przez psycholi.

Czytam w mediach ”nie oceniajmy innych”. No dobrze, nie oceniajmy. Ale czy nazywanie po imieniu zla, ktore wyrzadzili jest ocenianiem, czy po prostu nazwaniem faktow? Dlaczego mamy ludzi idealizowac? Dlaczego stawiac na pierwszym miejscu ich talent a przemilaczac morale? Co jest dla nas wazniejsze: sztuka czy zycie?

Wakacje, wakacje

managerka mnie sciga, bo za duzo niewykorzystanych wakacji mi sie w zeszlym roku zebralo. rzeczywiscie, troche dziwne, bo w zeszlym roku skorzystalam tylko z 20 dni wakacji… a przysluguje mi duzo wiecej, bo ciagle mam robie nadgodziny. managerka kaze mi wykorzystac wszystkie zalegle dni wakacyjne (okolo 2.5 miesiaca;)). Tlumacze jej, ze nie moge sobie na to pozwolic, bo ja mam grupe mlodych naukowcow, ktorych prowadze – nie moge ich zostawic samych na tak dlugi czas. Juz po tygodniu nieobecnosci (np. choroby) widze, ze sa jeszcze zbyt mlodzi i niedoswiadczeni – nie tylko eksperymentalnie, ale i w polityce i zarzadzaniu. Dlatego staramy sie nasze wakacje synchronizowac, tak, ze cala grupa jest na 3 tygodnie w zawieszeniu.

Managerka tego nie rozumie. Tlumacze jej, ze to kwestia odpowiedzialnosci. Jesli przyjmuje doktorantke na 3.5 roku, to jest to i jej i moja odpowiedzialnosc, zeby w ciagu tych 3.5 roku wykonanala na tyle sensowne badania i zdobyla tyle publikacji naukowych, zeby ten doktorat obronic. A managerka dalej mi tlumaczy, ze musze wykorzystac wakacje. nie dogadamy sie;)

Zaszalec

moje cialo jest chronicznie zmeczone. spie po 9-10 godzin na dobe. niby wstaje wyspana, pelna energii, ale po poludniu padam. Za to moja psychika domaga sie aktywnosci. Cialo i mozg sie nie moga dogadac, probuje osiagnac kompromis: tak planuje szalenstwa, zeby moc je pozniej zrekompensowac odpoczynkiem.

w sobote ide z kolezankami na dyskoteke 40+. kiecke, jak w wiekszosc ubran, kupilam ”z wystawy” – jechalam z pracy na rowerze do domu, i jakos tak nagle sie do mnie usmiechnela, taka cekinowa dyskotekowa;) jutro jeszcze body korygujce musze kupic;) niby korygowac sie az tak strasznie nie musze, ale jednak majty i BH, nawet te ”niewidoczne” gdzis tam sie zawsze wpijaja i oponki zostawiaja. body przyda sie nie tylko na disco, ale i na inne sukienkowe okazje.

wczoraj poszlam tez na Body Balans – w koncu znalazlam klub sportowy, gdzie kobiety takie jak ja, czyli ”dyndu-dundu” maja lekcje grupowe, w trenerem na scenie, a nie circuity, bo te ostatnie totalnie do mnie nie przemawiaja.

domek w Polsce rosnie. wody nadal na naszej ulicy nie mamy. razem z przyszlym sasiadem napisalismy petycje do gminy o podlaczenie wodociagu – po miesiacu dostalismy list, ze petycja bedzie rozwazana przez trzy miesiace… w miedzyczasie podjelam kroki w celu wiercenia studni. Moze sie wypne na wodociagi.

wirusy i inne

wczoraj wieczorem cos mnie rozlozylo. padlam. bol glowy, 35C (tak, juz od dawna wiem, ze u mnie choroba to <36C, a nie >38C) i niemoc. zostalam dzis w domu, w koncu mam czas odpowiedziec na e-maile.

tylko pies nic z tego nie rozumie i nie bardzo mu sie to podoba. pies najwyrazniej preferuje spacery ze mna. wczoraj wieczorem luby o 21.00 zapraszal psa na spacer… pies popatrzyl na mnie – goraco go zachecalam, zeby poszedl z panem na spacerek. pies najpierw przyszedl do mnie na kanape, a potem, gdy zrozumial, ze sie nie zamierzam ruszyc z kanapy, poczlapal na swoja psia kanape i tylko ziewnal. nawet na lubego nie spojrzal. ja wiem o co chodzi;) gdy ja ide z psem, pozwalam mu powachac i podsikac kazdy krzaczek w parku, postac nad kazdym krecim kopcem, mysim domkiem (czasami nawet uda sie psu zlowic myszke, ktora pozniej dumnie niesie w pysku) a luby… idzie, bo przeciez to spacer a nie wachanie. a pies musi sobie powachac;)

lubie wirusy. zmuszaja czlowieka do zatrzymania sie. bo czlowiek nie ma dla siebie litosci.

mam nadzieje, ze wirus nie odpusci i ze jutro jeszcze jeden dzien bede musiala zostac w domu;)

babskie klimaty

o 12.06 zadzwonil telefon:

  • Czips, Ty wiesz, ze dzis prezentujesz podczas journal club?
  • Taaak? Nic mi o tym nie wiadomo… (nigdy nie uczeszczam na journal club, bo jest on przeznaczony dla mlodych lekarzy, praktykantow i ich opiekunow)
  • No, tak wlasciwie, to o 12.00 mialas zaczac – kontynuuje kolezanka z geriatrii
  • No niestety, nie zaprezentuje, bo o niczym nie widzialam. A kto mnie wsadzil na liste? I czemu nikt mnie o niczym nie poinformowal?
  • W sumie, to nie wiem, kto te liste przygotowuje – mowi kolezanka.
  • No to trudno, przekaz czekajacym, ze niestety, ale nie wiedzialam, ze mam prezentowac.

Pozegnalysmy sie, a ja spokojnie planowalam kontynuowac prace. telefon nie zrobil na mnie wrazenia, w sumie, to mnie rozbawil. taka wlasnie nasza geriatria jest – chaotyczna, zero komunikacji, nikt nic nie wie…

Zamiast kontynuowac prace, zaczelam odbierac po kolei telefony od lekarek z geriatrii, ktore zaczely do mnie dzownic, zeby mnie pocieszyc, zeby sie nie martwila, ze to nieporozumienie, ze to nie moja wina, ze ktos (nie wiedza kto!!!) chyba nie wiedzial, ze ja na te zebrania nigdy nie chodze…. sek w tym, ze ja sie w ogole tym nie przejelam! ale nie smialam tego wprost powiedziec, zeby nie bylo zem olewaczka;) zdziwily mnie te telefony… takie wrazliwe te kobiety, ze az zaczelam sie zastanawiac, czy ja moze czasami nie jestem zbyt gruboskorna;)

Szkrabowe decyzje

Szkrab w tym roku konczy szkole srednia. Co dalej? Zapisal sie do szkoly… wojskowej. Z jednej strony sie ciesze, bo tam bedzie struktura, dyscyplina, konkret i duzo wyzwan fizycznych – wszytko, czego mojemu prawie 17-latkowi potrzeba. Z drugiej strony, martwie sie, bo w powietrzu wisi wojna… o tym drugim staram sie myslec.

Kolejny etap zycia zamkniety

tydzien temu zmarla Maaike, ktora uczyla Bizona grac na skrzypcach. Bizon mial 5 lat, gdy zaczal lekcje, skonczyl w czerwcu, gdy skonczyl 18 lat. Przez ponad 10 lat wozilam go co tydzien na lekcje. wolno mi bylo (biernie) uczestniczyc w lekcjach – na poczatku z powodu wieku Bizona (zebym byla w stanie mu pomoc w domu podczas cwieczen), a potem juz z przyzwyczajenia, bo po prostu lubilam siedziec i sluchac jak Bizon gra, obserwowac, jakie robi postepy. Smialysmy sie, ze egzaminy z teorii bym zdala, bo duzo sie przez te lata regularnego uczesntictwa w lekcjach nauczylam. Jednak to Bizon nauczyl sie grac. Nie tylko grac ot tak, dla siebie, ale i w grupie, w duecie z nauczycielka, na koncertach przez nia organizowanych i olimpiadach (z jednej nawet przywiozl nagrode). W ostatnich latach mniej jezdzilam, z powodu Covida i leku Maaike, zeby sie nie zarazic. Bo Maaike byla pacjentka onkologiczna. Zaleczony rak piersi dal przerzuty na kosci. Az trudno uwierzyc, ale przezyla z przerzutami 9 lat i prawie do konca dawala lekcje. Bo taka ona wlasnie byla: pelna energii, zawzieta, uparta, silna. bardzo nietypowa Holenderka – mowila, co mysli, jak sie smiala, to calym cialem, zero poprawnosci politycznej. chyba dlatego tak dobrze nam sie rozmawialo. Nie raz przegadalysmy pierwsze 10 minut lekcji Bizona, a potem jeszcze przy drzwiach nie moglysmy sie rozstac.

Maaike byla zakochana w swoim mezu a on w niej. To bylo tak widoczne… on swiata poza nia ne widzial, wodzil za nia oczami jak nastolatek. Ona swoje zakochanie bardziej kontrolowala, ale widac bylo, ze i ona meza uwielbia. Na pogrzebie maz powiedzial, ze obecali sobie, ze sie razem zestarzeja i ze to jedyna obietnica, ktorej Maaike nie dotrzymala. Przezyli razem 40 lat.

Na pogrzebie trzymalam sie do momentu, w ktorym zobaczylam jej futeral po skrzypcach – jak zawsze pusty (bo przeciez skrzypce zawsze trzymala w rekach), jak zawsze przyozdobiony zdjeciami, ktore regularnie wymieniala, kartkami, notatkami. Gdy ten futeral postawiony przed trumna zobaczylam, cos we mnie peklo. Pewnie dlatego, ze doznalam tej radosci, ktora zawsze mi towarzyszyla, gdy szlam do niej z Bizonem. i jednoczesnie zderzylam sie z rzeczywistoscia, ze Maaike juz nie ma, ze lekcji juz nie bedzie. ze juz nigdy nie pojde z Bioznem na gore do jej studia, ze juz nie siade na ich blawatkowej kanapie, nie poogladam obrazow, a szczegolnie mojego ulubionego, z krwistoczerwona arena. Co ciekawe, na trumnie stalo zdjecie Maaike wlasnie na tle tego obrazu, ktory tak lubilam studiowac podczas lekcji Bizona.

Mam przed oczami jej twarz, jej serdeczny usmiech, jej blyszczace, radosne oczy. Slysze jej glos wymawijacy imie Bizona. I boli, ze to juz koniec. Kolejny rozdzial z zycia zamkniety.

szacunek i gruba skora

w zeszlym roku mialam na magisterce studenta, z ktorego bylam bardzo zadowolona i zaproponowalam mu, zeby w tym semestrze pojechal na Erazmusa do mojego znajomego w Irlandii. jako ze ja swojego Erazmusa w Holandii wspominam jako cudowny czas (mimo wielu przykrych momentow, lacznie z tym, ze moj owczesny chlopak, robiacy Erazmusa w Niemczech, mnie rzucil). tylko dlatego, ze moj Erazmus byl swietny, zostalam w Holandii na doktoracie. student wyjechal do Irlandii w grudniu. nic od niego nie slyszlaam, wiec zakladalam, ze ”brak wiesci, to dobre wiesci”. wczoraj student napisal emaila, czy moglibysmy porozmawiac, bo nie jest dobrze. od razu odpisalam, ze jesli chce, to mozemy nawet dzis (w niedziele) pogadac przez Teams. on jednak napisal, ze woli dzis, po rozmowie z tamtejszym prowadzacym, czyli moim znajomym Irlandczykiem.

dzis rozmawiam ze studentem, a jemu glos sie lamie, oczy lzami zachodza. dorosly, 23-letni facet. jako ze pracowal w mojej grupie pol roku, a wczesniej pisal u mnie licencjat, znam go troche i wiem, ze to silny, zrownowazony czlowiek. pytam co sie dzieje, a student mowi, ze moj znajomy tak parszywie traktuje ludzi, ze wszyscy w labie sie go boja, ze wszyscy chodza z podkulonym ogonem, boja sie popelnic blad, bo gosciu stosuje werbalna agresje. ja wiedzialam, ze ten znajomy potrafi byc wybuchowy, sama sie z nim kilka razy starlam jak pisalismy granta (tak, to ten od granta…), ale i ja potrafie, jak trzeba, tupnac noga. jednak wiem do kogo i w jakich okolicznosciach moge sobie na to pozwolic. z pewnoscia nie do studentow.

Student powiedzial, ze moj znajomy traktuje ich jak wyrobnikow, zero szacunku, zero pozytywow, tylko przewracanie oczami, retoryczne pytania w stylu ”jak mozesz tego nie widziec, przeciez to kazdy wie”, itd. Student porozmawial o tym z ludzmi z labu, kazdy ma takie same odczucia, ale nikt nie smie tego glosno wypowiedziec. moj student poszedl i zawalczyl o siebie. powiedzial, jak sie czuje traktowany, ze ma to zly wplyw na jego psychike, prace, ze ze stresu popelnia glupie bledy… ponoc panowie sobie dlugo porozmawiali. i ponoc do Irlandczyka to nie trafilo. i dlatego moj student postanowil, ze po 3 miesiacach wraca do Holandii.

pogadalam z lubym i z doktorantka z Grecji, ktora pracowala z tymze studentem nad jednym projektem. wszyscy stwierdzilismy, ze nie akceptujemy zachowania Irlandczyka, ze agresji, nawet jesli jest ona ”tylko” werbalna mowimy nie. a jednoczesnie… wszyscy troje stwierdzilismy, ze bysmy sie nie poddali. ze kazde z nas przeszlo przez etapy zycia, w ktorych bylo ciezko, w ktorych ktos nas sponiewieral, ktos nam ublizyl i… w domu sie poplakalo, a na drugi dzien glowa do gory i nawet nam do glowy nie przyszlo myslec o rezygnacji. jest projekt i trzeba go wykonac. popatrzylam wstecz na moja magisterke na PAN-ie, na Erazmusa – byly momenty, ze ze stresu plakalam, ze moja promotorka w Polsce mnie przy innych osobach ponizyla… na doktoracie bylo podobnie – moja oficjalna opiekunka ciagle albo byla w ciazy, albo je tracila, albo wlasnie rodzila – byla non stop emocjonalnie niestabilna. pamietam wiele momentow, kiedy padly slowa, ktore nie powinny byly pasc. ale ja zaciskalam zeby, ignorowalam to, szlam do przodu, bo bylam skupiona na moim celu. to samo powiedziala mi moja doktorantka z Grecji – w Grecji to na porzadku dziennym, nigdy nie wiesz w jakim humorze zastaniesz swojego opiekuna, jednego dnia jest ok, innego dnia sie wydrze. luby z kolei podzielil sie doswiadczeniem z Niemiec, gdzie byl przez rok na post-docu. Stwierdzil: wszyscy sie bali Haralda, oprocz mnie. jak on zrozumial, ze jego histerie i krzyki mnie nie interesuja, zaczal mnie traktowac na rowni z soba. a innych poddanczo.

doszlismy do wniosku, ze jak zawsze, sa dwie strony medalu. na agresje i brak szacunku nie ma miejsca. ale niestety, to bylo, jest i bedzie. ludzie sie nie zmienia. i dlatego tak wazne jest miec gruba skore. tak wazne jest umiec skupic sie na celach i olac idiotow wokol nas, pomyslec: czlowieku, to ty masz problem z glowa, nie ja. i isc do przodu. a jednoczesnie wiedziec, gdzie sa granice, ktorych nikt nie moze przekroczyc niezaleznie od tego jak gruba mamy skore.

cudze psy

spotkalam dzis starsza pania, ktora dosc regularnie mijalam na spacerach – chodzila z takim kundlowatym miskiem jak nasz, tyle, ze starszym. dzis byla sama. uklonilam jej sie. pani sie odklonila i mowi, ze ona juz bez psa, ze byl stary, ze juz go nie ma. byl stary, to bylo widac. czlapal lapa za lapa. nie to co nasze kundlisko.. smutno mi sie zrobilo. nie moj pies, a przyzwyczailam sie do ich widoku – starsza pani, starszy pies. smutno, ale dobrze, ze jej nie przezyl. najgorsze jak pies senior przezyje pania/pana seniora i zostaje sam na stare lata.