czuje sie dobrze. w koncu moge spac, w koncu wypoczelam, w koncu… dostalam pokoj, ktory spelnia warunki, jakie postawilam (zadne wymysle). nabralam dystansu do pewnych spraw i ciagle otwieram oczy ze zdumienia, jakim mismatchem jestem z moja, na szczescie juz tylko symboliczna (jak dla mnie byla) szefowa.
ja jestem bardzo pragmatyczna, konkretna, nie potrzebuje milych slow i sympatycznych atmosfer w pracy. nawet komplementow nie potrzebuje. czego potrzebuje, to dowartosciowania mojej pracy w sposob namacalny – odpowiednia skala placowa, pokoj i sprzet umozliwiajacy mi wykonywanie mojej pracy i konkretne odpowiedzi na moje (konkretne;)) pytania.
moja szefowa jest ”plywajaca” – wszystko, co mowi jest ubrane w uprzejmosci, ciagle mnie komplementuje, twierdzi, ze wspiera, ale do tej pory nie potrafie nazwac jednej rzeczy, ktora by dla mnie zalatwila. wrecz przeciwnie, przez jej konfilty w pracy i bardzo pochopnie podjete decyzje, sama znalazla sie w nieciekawej sytuacji, a przez to i ja.
przez ostatnie 20 miesiecy zylam w niepewnosci co do mojej pozycji zawodowej – wywalczylam sobie staly etat, bo chodzilam do kogo sie dalo, bo koledzy z poprzedniego departamentu, lacznie z bylym ordynatorem, wstawiali sie za mna, gdzie sie tylko dalo, lacznie z dziekanem i rada szpitala… bede im wdziczna za ta solidarnosc do konca zycia. dzieki nim przetrwalam ten trudny czas – jak czlowiek widzi, ilu ludzi za nim stoi, ilu wspiera. az sie wzruszam jak o nich wszystkich mysle. a moja pseudo-szefowa… zostawila mnie sama z tym wszystkim. byla zajeta soba. no, moze nie do konca – radzila mi, zeby sie zameldowac chora, zeby symulowac wypalenie – akcje, ktore sa wbrew mojej mentalnosci. na szczescie byli wokol mnie ludzie, ktorzy mowili: jesli mozesz, wytrzymaj, nie melduj sie, unikaj etykietek. oni mowili moim jezykiem. w koncu obecny ordynator ulegl presji a moze zostal przymuszony przez organy odgorne, nie wiem. ale w koncu stworzyl dla mnie etat, przeprosil, powiedzial, ze zaczynamy od nowa. odzylam.
ale… przez ostatnie 5, juz prawie 6 miesiecy siedze ”tymczasowo” w klitce z 3 doktorantkami. pal licho, ze klitka (choc latem bylo bardzo duszno…), pal licho, ze ja, seniorka, ktora sama prowadi doktorantow, siedze z trzema mlodziutkimi doktorantkami, ze nie mam pokoju, w ktorym bym mogla spokojnie prowadzic zebrania, ktorych mam multum, to wszystko moge przelknac. sek w tym, ze te mlode dziewczyny ciagle szczebiocza. czegos takiego jeszcze w Holandii nie widzialam – te dziewczyny 2-3 godzinny dziennie plotkuja, 2-3 godzinny dziennie dzwonia do pacjentow, a pozostaly czas maja zebrania on-line. wszystko w malutkim pokoiku, gdzie siedzimy prawie na sobie. jedna z nich siedzi tuz za mna, tak, ze jak wstaje, to tracam ja krzeslem. jej glos swidruje wiec moj mozg. nie slysze swoich mysli. zakladalam zatyczki do uszu, na to sluchawki tlumiace dzwiek a i tak moglam zrozumiec kazde jej slowo! jedyne co, to jej wysoki glos byl ciut mniej wysoki, wiec mi mozgu nie przewiercal. ale po kilku godiznach siedzenia w zatyczkach i sluchawkach, zaczynaly mnie bolec uszy…
zglosilam to managerce – innego pokoju nie ma. poszlam z tym do szefowej – w poniedzialki mozesz pracowac w moim pokoju. poszlam do zaprzyjazionej sekretarki – ta, co tydzien mowila mi, kto jest na wakacjach, co znaczylo, do ktorego pokoju moge wyemigrowac, zeby znalezc cisze. i tak sobie migrowalam. w kazdym pokoju inny komputer, nie ma oprogramowania, ktore ja potrzebuje, wiec czasami musialam wracac do mojego glosnego pokoju. doszlo do tego, ze moje doktorantki, jak chcialy cos ze mna skonsultowac, wysylaly mi wiadomosc: gdzie moge cie znalezc??? jak mialam gosci z innych instytutow, zapraszalam ich na kawe, na lunch, zeby spokojnie omowic sprawy zawodowe, bo u mnie w pokoju nie ma warunkow do porozmawiania. za kawe i lunch placilam z wlasnej kieszeni. przez 5 miesiecy. wszystko to regularnie zglaszalam mojej bylej szefowej i co? ani razu nie poszla do managerki, zeby cos dla mnie wygrac. co robila moja byla szefowa? wysylala mi linki do artykulow pt.: ”jak stawiac swoje granice w przyjazny sposob”, ”jak zobaczyc pozytywy, gdy wszystko sie wali” – mindfulnessowe bzdety. bzdety, ktore zupelnie do mnie nie przemawiaja. tzn. przemawiaja, bo ja wiem, ze odpoczynek jest wazny. bo ja wiem, ze optymisci zyja dluzej i zdrowiej. i dbam zarowno o odpoczynek, jak i pozytywne nastawienie. ale w pewnym momencie sa potrzebne konkretne akcje. sam mindfulness nie zalatwi spraw.
prawie trzy tygodnie temu, po kolejnej nieprzespanej, za to przepoconej ze stresu nocy, z palpitacjami serca, za to bardzo mindfullnesowym poranku (spacer z psem, kawa z gazeta i godzinna adoracja w kosciele), weszlam do pokoju i uslyszalam szczebiot dziewczyn. i cos we mnie peklo. bez zdejmowania kurtki, wzielam laptopa, dokumenty i inne papiery lezace na biurku, wrocilam do domu i stwierdzilam, ze ja tak dalej nie moge. caly dzien siedzialam, plakalam i myslalam jak to ugryzc. w koncu zasnelam i obudzilam sie z goraczka. covid.
w ten sposob prawie trzy tygodnie temu zglosilam, ze jestem chora. w miedzy czasie porozmawialam z lekarka domowa o moich nocnych problemach i ta zdiagnozowala wypalenie zawodowe. szczerze… nie odnalazlam sie w tej diagnozie. ale przyniosla mi ulge, bo wiedzialam, ze z ta diagnoza, po pierwsze moge spokojnie wypoczac w domu (spokojnie to moze nie, bo zaleglosci w pracy rosna z godziny na godzine…), a po drugie, wiedzialam, ze ta diagnoza pomoze mi w dotarciu do osob, ktore moga mi pomoc z pokojem. i tak sie stalo. wypoczelam (oczywiscie uprawialam ”mikromanagment” i digitalne prowadzenie studentow), w koncu zaczelam spac i w koncu… znalazl sie pokoj.
pisze wiec do szefowej, ze po wakacjach jesiennych, chce wrocic do pracy. a co robi szefowa? probuje mnie wkrecac w dalsze chorowanie, wysyla mi dokumenty dotyczace ”planu re-integrujacego po chorobie”, ktore oczywiscie beda tkwily w administracji szpitala. na szczescie mam zaprzyjazniona lekarke od prawa pracy, ktora przejrzyscie wyjasnila mi, jakie sa moja prawa i obowiazki. no wiec mam prawo odmowic wypelnienia tych papierkow, bo jestem na chorobowym ”tylko” niecale trzy tygodnie. ale moja szefowa naciska. jej najwyrazniej zalezy, zebym zostala zameldowana jako chora. nie wiem o co jej chodzi, ale podejrzewam, ze chce sie odegrac na ordynatorze. chce sie odegrac na szpitalu, ktory nie zrobil tego co ona chciala, ktory chcial sie jej pozbyc.
i taka jest wlasnie roznica miedzy mna a szefowa: ja szukam rozwiazania problemow, uwielbiam akcje, a szefowa kocha mindfullnes i mile slowka.
no, to sobie ulalam;)